czwartek, 10 stycznia 2019

Rozdział XVII: Zmiana Planów


Trzymam w palcach medalion, który dostałam od siostry. Wróć. Przekaźnik, który pomoże mi przedostać się do innego wymiaru. Jakkolwiek to brzmi, jest prawdą. Teraz jednak moje myśli całkowicie skupiają się na Marze. Staram się przypomnieć sobie wepchnięte głęboko w podświadomość sceny wypadku. Ostatnie chwile życia dawnej Ellen oraz, jak do niedawna myślałam, także mojej siostry. Czy ona naprawdę może żyć? Nie mam odpowiedzi na to pytanie, choć chciałabym już wiedzieć. Mimo że gdzieś za rogiem serca czuję wielką radość z tej perspektywy, to jednocześnie zalewa mnie fala goryczy. Gdzie ona może się podziewać, skoro żyje? I dlaczego, do cholery nie ma jej przy mnie?! W dłoniach cały czas mam złoty medalion i przyglądam mu się uważnie z każdej strony. Palcami przeciągam po wygrawerowanych znaczkach.
— Mogę zerknąć? — Ash wyciąga do mnie dłoń.
— Jasne.
Podaję mu wisiorek, który on szybko przybliża do oczu. Patrzy na niego dosłownie dwie sekundy, by nie stracić koncentracji na drodze.
— Te znaki, to termoriańska formuła, która uruchomi portal — twierdzi, a ja odwracam szybko wzrok w jego kierunku. — Trzeba je wypowiedzieć, by się otworzył.
— Nauczysz mnie?
— Jasne, ale gdy będziemy na miejscu.
Przed nami kilkugodzinna podróż z powrotem do Redbricks, a potem jeszcze dalej...

~*~

Jesteśmy na miejscu. Niedługo będzie świtać, ale to nam nie przeszkadza. Przedzieramy się przez gęste zarośla, by dostać się do ruin i tym samym, do portalu. Ciężko mi opowiedzieć o tym, jak właśnie się czuję. Wiem tylko, że mam ucisk w żołądku i oblewają mnie zimne poty. Staram się nie roztrząsać w myślach tego, co ma zaraz się wydarzyć. Tak, chcę trochę stłumić emocje, bo inaczej zaraz eksploduję, zanim wszystko na dobre się zacznie. Nie jestem pewna, czy bardziej się cieszę na spotkanie z mamą, czy boję, na myśl o podróży do innego wymiaru, gdzie większość ludzi nie skrywa do mnie urazy za dawne grzechy.
— Co wy tutaj robicie?
Podnosimy głowy jak oparzeni. Przed naszymi oczami stoi Jules z wkurzoną miną.
— Dostaliśmy polecenie, by stawić się w Kryształowych Miastach — odpowiada Ash beznamiętnie. — Lepiej powiedz, co ty tutaj robisz.
— Miałam przed momentem spotkanie z Aleksynem. Dostałam nowe przydziały. — Ash bez słowa zaczyna iść naprzód, a ja nie wiem, co mam robić. — Nie słyszałeś, co powiedziałam? — pyta ostro blondynka.
— Ash — mówię za nim zdezorientowana, on zatrzymuje się trzy metry od nas, ale się nie odwraca.
— Możesz mnie nienawidzić Rowley, ale nadal jestem Mitterua i mam nad tobą zwierzchnictwo.
Otwieram szerzej oczy. Nie miałam pojęcia, że Jules jest jakimś przywódcą Wewnętrznego Kręgu.
Ash odwraca się do nas powoli i odpowiada Jules.
— Mów.
— Podróż do Kryształowych Miast musi poczekać. Najpierw musimy znaleźć Trevora.
Ash parska ironicznie.
— Zanim to skomentujesz w jakikolwiek sposób — dodaje Jules. — Trevor wycofał się z misji, ale gdziekolwiek teraz jest, musimy go znaleźć. Jest potrzebny na górze. To sprawa priorytetowa.
— Chciałaś powiedzieć, że zdezerterował? — prycha Ash.
Jules tego nie komentuje.
— Aleksyn rozmawiał z innym posłańcem, który mówił, że widział Trevora w Londynie. Jedźcie tam i znajdźcie go — mówi z mocą. Takiej Jules, otoczoną aurą władzy jeszcze nie widziałam.
— Dlaczego, ja mam latać za twoją zgubą, która na dodatek nie chce być odnaleziona? — pyta z pretensją Rowley.
— Bo takie dostałeś rozkazy z góry! — grzmi blondynka. — Skoro chcesz być traktowany, jak wszyscy inni, to rób to, do czego się zobowiązałeś. Wykonuj polecenia — dopowiada ostro i bez większej ilości słów, mija nas, by zaraz zniknąć w zaroślach.
— Wooow... To było coś! — mówię z podziwem. — Nie chcę tej poprzedniej, przesłodzonej Jules, chcę właśnie taką!
— Ten entuzjazm do ciebie nijak pasuje — mówi pod nosem Ash. Sprzedaję mu kuksańca w bok, ale on nawet nie obdarza mnie spojrzeniem. Jest zirytowany.
My także zawracamy do internatu i decydujemy się przespać kilka godzin. Ja mogłabym z powodzeniem odespać w drodze, ale Ash, jako kierowca potrzebuje snu. Niby jest niezwykłą istotą z innego wymiaru, ale męczy się tak, jak inni. Wyruszymy do Londynu po chwili odpoczynku.

~*~

Centrum miasta tętni życiem. Ludzie wysypują się na ulicę, jedni w pośpiechu, drudzy leniwym krokiem próbują dogonić swoje sprawy, chociaż po ich nastawieniu widzę, że nie są one pewnie aż tak ważne. Kilka wysokich wieżowców otula okolicę szklanymi ramionami. Patrzę na nie zza samochodowej szyby i mam wrażenie, że wyglądają jak aniołowie, stróżujący nad Londynem. Biznesmeni wybiegają z biurowców, jakby miał zaraz zapaść się pod swoim stalowym ciężarem. Niestety trafiliśmy do centrum o takiej porze dnia, gdy wszyscy uporczywie chcą się z niego wydostać. Ciężko jest w takich warunkach dotrzeć pod adres, który z samego rana dostaliśmy w wiadomości tekstowej od Jules. Podobno tam mamy spotkać się z kimś w rodzaju informatora.
Obserwuję otoczenie, gdy wciąż stoimy w kroku po zjeździe z London Bridge. Kilka kobiet siedzi w kawiarni i dyskutuje o błahostkach, śmiejąc się co chwilę. Nad miastem wisi widmo nadchodzącej ulewy. W końcu to Londyn — miasto nieustającego deszczu. Ciężkie chmury nie myślą, by rozproszyć się i wpuścić słońce. Wzdycham ciężko na siedzeniu pasażera, a Ash zwraca na mnie wzrok. Patrzę na niego z miną zbitego psa, ale nic nie mówię.
— Też nienawidzę korków — mówi z grymasem.
— Zawsze miałam nadzieję, że moja pierwsza wizyta w Londynie będzie przygodą... a nie obserwacją świata zza szyby samochodu — burczę.
— Kiedyś zrobimy to właściwie — uśmiecha się mój kierowca.
W końcu po kilku silnych podmuchach wiatru, które zazwyczaj zwiastują urwanie chmury, z posiniaczonego nieba spadają pierwsze krople deszczu. Nie mija kwadrans, a ulewa zaczyna się na dobre. Słyszymy, jak silne podmuchy wiatru uderzają o auto. Ludzie, którzy zapodziali się gdzieś na szarych chodnikach, uporczywie szukają schronienia, aby uniknąć zestrzelenia przezroczystymi nabojami. Niektórym się to nie udaje i zakrywają się dłońmi, jakby to miało stanowić ich ochronę. À propos dłoni, Ash właśnie sięga po moją i głaszcze ją delikatnie, a mi robi się ciepło na sercu.
Nagle telefon zaczyna wibrować i Ash wyciąga go szybko z kurtki. Z niepokojem patrzy na nieznany numer, włącza tryb głośnomówiący i naciska zieloną słuchawkę.
— Kod 881, z tej strony Shannon. Czy to ty, Anorak?
Ash krzywi się na te słowa.
— Tak, zgłaszam się.
— Jestem informatorem. Chciałam potwierdzenia.
— Tak, jesteśmy już w Londynie, tkwimy w korku — wzdycha ciężko.
— Rozumiem. Nie ma pośpiechu, Herehan niczego się nie spodziewa. Mam go cały czas na oku — mówi skrzeczącym głosem kobieta.
Mam wrażenie, że cofnęłam się w przeszłość i znów nie mam o niczym pojęcia. Te wszystkie terminy... Pytająco patrzę na mojego towarzysza, ale on jest skupiony na instrukcjach drogowych, jakie przekazuje mu niejaka Shannon.
Na miejsce docieramy, gdy jest już całkowicie ciemno, a latarnie uliczne rzucają słabe światło na szare chodniki. Ludzi jest stosunkowo dużo, mimomimo że podobno nie ma tutaj wielu atrakcji turystycznych. Wysiadam z auta i szybko wkładam ciepły płaszcz, bo wieczorne powietrze jest mroźne. Ash nagle unosi dłoń i pokazuje mi, bym się schowała. Kucam szybko, nie wiedząc, o co chodzi. Ash okrąża szybko samochód i kryje się tuż obok mnie.
— Co ty wyprawiasz? — szepczę zaintrygowana.
— Wyczułem go. Nie był sam.
— Jasne... Dopiero co tutaj dotarliśmy — mówię kpiąco. Ash przysuwa palec do ust, a ja ściszam głos. — To niemożliwe.
— Umiem stwierdzić, gdy w pobliżu jest któryś z naszych. Ludzie mają inną energię, niż ja, czy Trevor, dlatego jestem w stanie odróżniać. Poza tym widzisz tamte okna? — szepcze, pokazując głową. Kiwam porozumiewawczo. — Tam urzęduje Shannon, ma sklep i wszystko obserwuje. Jesteśmy na miejscu.
— Jeśli nas zobaczy, wszystkiego się domyśli i znów zniknie.
— Jestem tego pewny, dlatego musimy to dobrze rozegrać. — Ash wychyla się zza karoserii i wstaje. Robię to samo. — Poszedł w tamtym kierunku. Chodź.
— Co ty robisz? Przecież nas zobaczy, lepiej pójdźmy do tej całej Shannon i obmyślmy plan! — syczę za nim.
— Muszę się dowiedzieć, kim była ta kobieta, którą z nim widziałem. Nie mogłem tego wyczuć, bo blokowała ją energia Trevora. Sprawdzę ją, gdy będziemy odpowiednio blisko, a potem pójdziemy do Shannon. Uwierz mi, jeśli ona jest kimś od nas, możemy mieć większy problem...
Nie wiem dlaczego, ale to, że Ash podkreśla na każdym kroku 'my', 'nas', sprawia, że już nie czuję się w tym wszystkim tak obco. Mam wrażenie, że jestem częścią czegoś ważnego.
Idziemy w kierunku, gdzie oddalił się Addington i jakaś jego lalunia. Nie jestem przekonana, czy to dobry pomyśl, bardzo ryzykujemy. Wolałabym zrobić to szybko i sprawnie, bo w mojej głowie wciąż wertuję sprawę mamy i już nie mogę się doczekać spotkania z nią. Jedynie Addington stoi mi na drodze.
Ash wychyla się zza ściany ceglastego budynku i wertuje okolicę wzrokiem. Jestem tuż za nim i w pełni ufam jego obserwacjom. Ruszamy dalej. Słyszę nasze miarowe oddechy i dźwięki kroków na mokrym chodniku.
— Jest... — szepcze i stawia kolejne kroki.
— Ash, stój — mówię dobitnie, ale on dalej idzie naprzód. Daję sobie dosłownie sekundę na pomyślenie, ale jednak idę w jego ślady. Obserwujemy Trevora i jakąś młodą, elegancką kobietę. Zresztą, on też wygląda odmiennie. Nie widziałam go od kilku tygodni i wydaje mi się wyższy, starszy i bardziej elegancki przez to, że zamienił bluzę z kapturem na marynarkę i mokasyny. Jednak wciąż ma podobną twarz, dlatego wiem, że to on. Przyglądam mu się uważnie i jestem zmieszana. Czyżby wykorzystał swoją umiejętność manipulacji wyglądem? Niewykluczone. W pewnym momencie coś zaczyna się dziać. Kobieta śmieje się głośno, a Trevor przysuwa się i gwałtownie przyciąga ją do siebie, składając kilka pocałunków na jej szyi. Teraz czuję jeszcze większe zmieszanie, przyglądając się scenie i naprawdę zastanawiam się, co w ogóle tutaj robię.
— To tak spędzasz czas? — woła z oddali najwyraźniej inny z obserwatorów sytuacji. Rozglądam się i widzę, że z przeciwnej strony ulicy nadchodzi czarnoskóra matrona z burzą czarnych loków na głowie. Marszczę czoło w niedowierzaniu. Kimkolwiek jest, właśnie zepsuła nasz plan! Kobieta podąża teraz z lekkim uśmiechem na ustach w stronę Trevora i kobiety. Czuję, że Ash waha się ze swoim kolejnym krokiem. W końcu gwałtownie wychodzi naprzeciw reszcie zgromadzonych.
— Skąd ty się tutaj wziąłeś, Rowley? — rzuca wrogo Trevor. Wygląda, jakby się nie spodziewał, że ktoś będzie go szukał. W tym momencie i ja wychodzę z ukrycia. Addington rzuca mi niedowierzające spojrzenie i zaraz potem przewraca oczami.
— No proszę... I przyprowadziłeś Ivaso... jak miło — komentuje słodkim głosem. Staję obok Asha i krzyżuję wrogo ręce na piersi.
— Nawet nie waż się mnie tak nazywać! — warczę w kierunku blondyna. Potem zwracam wzrok na jego lalunie, która oddala się o kilka kroków, na jej twarzy widzę zdezorientowanie pomieszane ze strachem.
— Możesz odejść, Amber — rzuca beznamiętnie Trevor w kierunku kobiety, która zaczyna biec ulicą przed siebie.
— Jakiż z ciebie dżentelmen, Addington — prycha Ash.
— Nic ci do tego, Rowley — warczy tamten.
— Przynajmniej byś kazał jej zapomnieć o tym, co widziała...
— Nie jestem tak głupi, by wcześniej o to nie zadbać. Wracaj, skądżeś wylazł, zbawco uciśnionych — prycha blondyn.
— Mamy zadanie, by postawić cię do pionu — odzywa się czarnowłosa. Teraz dociera do mnie, że to musi być Shannon, chociaż przez telefon jej barwa głosu wydawała się znacznie wyższa.
— Właśnie, co ci strzeliło do łba, żeby dezerterować w takim momencie?! — Ashowi już puszczają nerwy.
— Nie zamierzam wracać — odpowiada Trevor, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
— Jak to? — pytam.
— Mam swoje powody — odpowiada, nawet nie obdarzając mnie spojrzeniem. Normalka. — Możecie mnie nachodzić, ile chcecie. Doskonale wiadomo, że jestem silniejszy od was wszystkich razem wziętych. Zdania nie zmienię. Poza tym wystraszyliście moją randkę, a tak dobrze mi szło — mówi ironicznie, a ja prycham na te słowa. — Dajcie mi żyć w Londynie i dorzućcie do pakietu święty spokój. Dziękuję za uwagę.
Nie mamy możliwości, by wyperswadować mu czegokolwiek, bo Trevor zmywa się, zanim zdążę mrugnąć powiekami. Dosłownie. Czuję taką beznadzieję, że ciężko to ubrać w słowa. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale miałam nadzieję, że jeśli nie załatwimy tego od razu, to zrobimy to siłą. Najchętniej uśpiłabym w jakiś sposób Addingtona i wsadziła go do auta. Teraz gdy nas już widział i powiedział swoje, mamy utrudnione zadanie.
— Czy w ogóle jakiś plan ma jeszcze sens? — pytam, gdy z Ashem i Shannon stoimy w jej sklepie i myślimy nad rozwiązaniem naszej sytuacji. Rowley stoi przy oknie, które pełni rolę wystawy. Patrzy przed siebie w zamyśleniu.
— Na pewno istnieje jakiś sposób, aby go zmusić — myśli na głos Ash. Shannon wychodzi zza lady i staje koło niego przdziaćy wystawie. Oboje patrzą na rozległy park, który teraz tonie w ciemnościach. Panuje cisza, gdy tamta dwójka intensywnie myśli. Ja za bardzo nie mogę tutaj pomóc, bo niestety na niczym się nie znam.
— Jeśli chodzi o mnie, to jest jedna rzecz, która może podziałać. — Shannon nagle odchodzi od okna i udaje się na zaplecze. Po chwili wraca, trzymając w dłoniach niewielką książeczkę.
— To znaczy? — pytam zaciekawiona nowym pomysłem.
— Istnieje pewien sposób, by użyć polluxa do przekierowania tych zdolności, które posiada Trevor jako Klariusz.
Ash zwraca ku niej zainteresowane spojrzenie. Shannon otwiera książeczkę pod koniec i szybko wertuje kilka kartek.
— Tutaj jest opisane, jak można wykonać mieszankę, by wytworzyć polluxa, który pozwoli na przekierowanie mocy. W taki sposób będzie można nakazać mu powrót do służby i posłuszeństwo na przyszłość.
— W sumie, można by mu nakazać, by był bardziej znośny... — komentuję.
— Wątpię, czy na to cokolwiek by zadziałało — ironizuje Ash i uśmiecha się do mnie. Potem odwraca głowę w kierunku czarnoskórej. — Myślę, że to jest warte zachodu.
— W takim razie jutro z samego rana zabieramy się do pracy.
Kiwamy głowami w aprobacie. Po wypiciu kilku kubków herbaty z cytryną robi się bardzo późno, więc Shannon pokazuje nam na piętrze jedyny pokój gościnny, jaki posiada i życzy dobrej nocy.
— To był tak długi dzień, że mam wrażenie, jakby trwał już co najmniej tydzień... — wzdycham, opadając na miękkie łóżko.
— Wiem, o czym mówisz — odpowiada, obserwując, jak rozciągam się na pościeli. — Widzę, że nie widzisz problemu w tym, że mamy tylko to jedno łóżko — dodaje z uśmieszkiem.
Prostuję się szybko na pościeli i dopiero teraz lustruję całe wyposażenie pokoju, w którym panuje półmrok.
— Faktycznie i wiesz co?
Ash podnosi brew do góry.
— Mam to gdzieś — śmieję się i pokazuje palcem, by znalazł się szybko koło mnie. Nie muszę długo go przekonywać. Mój ciemno włosy chłopak zdejmuje szybko marynarkę i rzuca się na łóżko tuż obok mnie. Odwracam się szybko w jego kierunku i przez chwilę patrzymy sobie w oczy.
— Myślisz, że nasz plan przyniesie jakieś skutki?
— Ciężko powiedzieć... — wzdycha ciężko i kładzie się na plecach, wbijając wzrok w sufit. — Chciałbym, żeby wszystko zwolniło, żebyśmy choć przez jeden dzień nie musieli myśleć o walkach, ucieczkach, powrotach, niebezpieczeństwie, które czyha na każdym kroku...
Doskonale wiem, o czym mówi i muszę się z nim zgodzić. Ja mam do czynienia z tym wszystkim dopiero od paru miesięcy, Ash siedzi w tym świecie od zawsze...
— Wiesz... — odwraca się do mnie i mogę zatopić się w jego bursztynowych tęczówkach. — Wyglądam na tyle i tyle lat, ale w rzeczywistości jestem bardzo starą duszą — mówi szeptem. — Bywa, że naprawdę jestem zmęczony życiem — wyznaje.
Przez kilka sekund myślę nad odpowiedzią, ale nic sensownego mi nie przychodzi do głowy. Podnoszę dłoń i przysuwam do jego twarzy. Kilkudniowy zarost łaskocze wewnętrzną część mojej dłoni, a moje oczy nieustannie zatapiają się w jego.
— Zostań tak na zawsze — prosi mnie i przymyka oczy, by wczuć się w mój dotyk. Gdy uśmiecha się w rozmarzeniu, ja przysuwam się bliżej i jeszcze bliżej. Składam na jego miękkich ustach delikatny pocałunek i czuję, jakby przez całe moje ciało przechodził prąd. On odwzajemnia moje czułości i wpija się w moje wargi z większą siłą. Porywa mnie w swoje ramiona i nagle zostaję uwięziona, a Ash spogląda na mnie z góry. W jego oczach dostrzegam to, co widzę każdego dnia od momentu, gdy wyznał mi prawdę. Widzę głębokie uczucie i niemożliwie wielką tęsknotę.
— Zostań tak na zawsze — powtarza szeptem i znów mnie całuje.

~*~

— Jak idą prace? — zagaduje Ash, wchodząc na zaplecze sklepu Shannon. Czarnoskóra matrona pochyla się nad niewielkim kociołkiem i coś uporczywie miesza już od kilkunastu minut. Do tej pory siedziałam przy stole i przypatrywałam się jej poczynaniom, ale nie mam pojęcia, co wyjdzie z jej działań. Ash zaś dopiero wrócił z porannego obchodu.
— Jak poszło? — pytam Asha, który podchodzi w moim kierunku i całuje mnie w czubek głowy, po czym siada na krześle obok.
— W pobliżu nie ma żadnych podobnych nam. Nie wyczułem nikogo oprócz niewielkich śladów energii Adingtona.
— To dobrze?
— W jakim sensie?
— Pytam, czy to dobrze, że nie ma w pobliżu żadnych podobnych nam?
— Tak, to dobrze. Inaczej moglibyśmy mieć na karku niebezpieczeństwo. Nikt z góry nie informował, że wysyła wsparcie, prawda? — odzywa się do Shannon, która tylko kręci głową nie odrywając się od swojego kociołka. — Właśnie. Gdybym wyuczył kogoś jeszcze, znaczyłoby to, że jacyś Termoriańczycy cię wyniuchali.
Wytrzeszczam oczy na Asha.
— Czy ja też mam na sobie jakąś wykrywalną energię? — pytam z niepokojem. Dlaczego wcześniej nie pomyślałam o tym, że ktoś może mnie znaleźć tylko po energii?
— Tutaj potrzebne jest porównanie. Załóżmy, że moja energia jest zwykłą żarówką, to w porównaniu, twoja energia jest jak elektrownia atomowa — śmieje się, a moje brwi szybują do góry.
— Dlaczego cię to bawi?! Przecież w takim razie ktoś w każdej chwili może mnie znaleźć! — nie na żarty jestem przerażona. Ash podnosi dłonie do góry.
— Spokojnie, Ellen... Twoja sytuacja jest jednak trochę inna. Nie jesteś pełnoprawna Termorianką, ani też w całości Klariuszką. Można powiedzieć, że w większej mierze jesteś człowiekiem, dlatego, że taką zostałaś naznaczoną klątwą, pamiętasz?
Kiwam głową, a mój umysł zaczyna pracować na coraz wyższych obrotach.
— W księdze Pauline Killoran musiałaś przeczytać, że wraz z upływem kolejnych wcieleń Ivaso ta klątwa słabnie, a wraz z nią zaczyna zanikać bariera energii, którą nałożyli na ciebie Klariusze w momencie tworzenia klątwy. Nikt w Kryształowych Mitasach nie chce, by znaleźli cię Termoriańczycy. Dlatego miałaś innych 'rodziców' w każdym wcieleniu i dlatego Wewnętrzny Krąg nad tobą czuwa — posyła mi uśmiech.
— Ale sam mówisz, że im więcej wcieleń mija, tym ta bariera słabnie, tak?
— Tak, niestety.
— Jak silna jest w tym wcieleniu? — pytam, choć boję się odpowiedzi.
— Dość...
— Dość silna?
— Słuchaj, Ellen. Nie martw się tym, jasne? — Chwyta moje ramiona i patrzy mi w oczy pokrzepiająco. — Mamy inne rzeczy na głowie. Jestem tutaj i nic ci nie grozi — zapewnia mnie z uśmiechem. Ja również się uśmiecham, ale w głębi duszy czuję, że mój niepokój rośnie.
— Gotowe — stwierdza Shannon i oboje na nią spoglądamy. Z jej kociołka wydobywają się zielone opary. Krzywię się, podchodząc do mikstury. Ash przybliża się wraz ze mną. — Proszę — podaje mu brejowaty napój, który przed chwilą wlała do szklanki.
— Co mam z tym zrobić? — marszczy czoło Ash. Przyglądam się zielonemu płynowi i z odrazą wyczekuje, co powie Shannon.
— Jak to co? — dziwi się kobieta. — Wypić.
Ash obserwuje jeszcze ledwie bulgoczącą breję. Od razu widać, że nie uśmiecha się mu ją wypić. Patrząc na jego twarz, mam wrażenie, że ocenia wszystkie za i przeciw. Po chwili jednak przymyka oczy i przechyla.
— Dobre? — pytam wątpiąco, patrząc, jak jego twarz wykrzywia się z obrzydzenia.
— Pycha... — jęczy pod nosem. — Co teraz?
Shannon podchodzi do Asha i kładzie obie dłonie na jego skroniach. Zamyka oczy, a Ash przez moment wpatruje się w skupioną twarz czarnoskórej, a następnie także opuszcza powieki. Stoję obok i przypatruję się tej dwójce. Wyglądają teraz jak dwoje obłąkanych ludzi. Besztam się w myślach, przypominając sobie, że moje życie już teraz będzie tak wyglądać. Będę spotykać dziwnych ludzi, robić dziwne rzeczy w dziwnych miejscach. Muszę po prostu przywyknąć. Nagle Shannon zaczyna wydobywać z siebie jakieś dźwięki, które przypominają mi wschodnie melodie. Dźwięki przeradzają się w słowa, gdzie wiele z nich kończy się na literę 's'. W pewnej chwili mam wrażenie, że Shanon zaczyna tylko syczeć, niczym wąż. Matrona otwiera oczy i Ash robi to samo. Odsuwają się od siebie.
— Dobrze, teraz Addington musi wypić swoją część wywaru — informuje.
Ash otwiera szerzej oczy.
— Myślałem, że mam przejąć jego moce i dopiero go do czegokolwiek zmuszać. Nie na odwrót. Jak ja niby mam mu to dać?
— Musisz go obezwładnić i wtedy...
— To nie jest takie proste — przerywa jej. Słychać w jego głosie poirytowanie. — Słyszałaś, jak wczoraj sam powiedział, że jest silniejszy niż my wszyscy razem wzięci.
— Na prawdę? — rzuca ironicznie Shannon. Mam chęć coś powiedzieć, bo boje się, że zaraz zaczną się kłócić. Nie wiem jednak, co mogłabym dodać. Shannon wyciąga z jednej z szuflad niewielki flakon z jakąś substancją i potrząsa nim przed oczami Asha.
— To go zatrzyma na kilka minut... — mówi obojętnie.
— Czy to... Arnika? — strzelam z radością, że nareszcie mogę się pochwalić jakąś wiedzą.
— W jakimś stopniu tak — odpowiada mi Ash.
— Wystarczy nam tylko kilka sekund, aby połknął ten wywar, potem tylko wytworzę połączenie między wami i odwrócę wasze energie tak, by jego część polluxa przeszła przez ciebie — wyjaśnia zadowolona murzynka.
— Więc co, najpierw musisz dać mu się napić arniki, a potem znów wlać w niego tę breję? — pytam.
— Nie do końca — odpowiada mi Shannon.
— Trevor nie jest głupi. Poza tym, jeśli wypiłby arnikę, nic by mu się nie stało. To tutaj — pokazuje palcem — to arnika połączona z płynnym polluxem. Arnika leczy różne dolegliwości związane z polluxem, ale w połączeniu z nim daje jeszcze gorsza broń. Jeśli wyleję tę buteleczkę na Trevora, jego twarz się stopi na jakiś czas.
— Czyli to zadział jak kwas — tłumacze sobie.
— Dokładnie — odpowiada Shannon.
— I co ważniejsze, na kilka chwil całkowicie go obezwładni. Najważniejsze zaatakować z zaskoczenia.
— Czyli co, teraz tylko musimy go odszukać?
— Zgadza się — uśmiecha się odważnie.

— Damy radę. Co to dla nas? — śmieję się i splatam jego palce z moimi.







Hej, hej! Czy ktokolwiek jeszcze tu zagląda? Jeżeli tak, to zapraszam do podzielenia się opinią w komentarzu. :) 



Zapraszam na mojego wattpada, gdzie znajdziecie moje inne opowiadania - https://www.wattpad.com/user/nielivka


© Halucynowaa | WS | X X X