Ten dzień, to jakaś porażka.
Mija dopiero miesiąc szkoły, a ja już wszystko równam z ziemią... Na angielskim oddaję poplamiony esej o wiktoriańskiej poezji, który za pewne zasługuje na pałę. Zaś podczas chemii, o mały włos nie wybucha moja mikstura, za co dostaję niezłą reprymendę. Po prostu świetnie! Mam nadzieję, że matematyka szybko minie i w końcu będę mogła zamknąć się w pokoju i mieć wszystko gdzieś.
Wchodzę po schodach, wyglądając, jakbym została przejechana przez ciężarówkę. Marzę tylko, by położyć się na łóżku i zasnąć.
— Ellen!
O nie, co znowu?!
Odwracam się i nieprzytomnym wzrokiem dostrzegam, że Ash siedzi na kanapie w salonie i macha, bym podeszła. Ma poważną minę.
— Co ty tutaj robisz, to królestwo dziewczyn. — Krzywię się pod nosem, co ma być imitacją uśmiechu. Podchodzę i bezwładnie opadam na kanapę, nie dbając o nic, od razu przekręcam się i opieram głowę na udzie Asha. Wzdycham błogo, zamykając oczy.
— Musisz mi pomóc. — Rowley wydaje się być roztargniony. Krzywię się, bo to oznacza, że będę musiała się ruszyć z tej kanapy. Otwieram jedno oko i udaję, że nie słyszałam tego, co powiedział. — Ellen, słyszysz? To nie są żarty. — Jego głos jest śmiertelnie poważny. Ignoruję swój brak sił i szybko siadam po turecku, uważnie patrzę mu w oczy. Jest bardzo zdenerwowany.
— Co się dzieje?
— Ktoś mnie okradł. — Mówi szeptem i szybko ogląda się, czy aby na pewno nie ma nikogo w pobliżu.
— Chyba żartujesz. Kto? — Wytrzeszczam zielone oczy w zdziwieniu.
— Mam pewną poszlakę. Słuchaj, czy twojej współlokatorce można ufać?
— Curt? Myślę, że tak. Nie jest do końca ogarnięta, ale chyba godna zaufania.
Ash wstaje z kanapy i kiwa na mnie głową.
— Idź po nią i czekam na was przy schodach. Każde ręce są potrzebne na pokładzie. — Dodaje, gdy widzi moją niezrozumiałą minę. Podnoszę dłonie do góry w geście poddania i szybko ruszam do pokoju. Trzaskam drzwiami.
— Boziulu, ale mnie wystraszyłaś! — Curt o mały włos nie wypada z okna. Teraz oddycha głęboko, trzymając się za serce. Następnie dogasza papierosa o kant parapetu.
— Chodź, musisz nam w czymś pomóc.
— Ja? Wam? To znaczy komu? W czym? — Zasypuje mnie pytaniami, gdy ciągnę ją do wyjścia.
— Mi i mojemu... przyjacielowi. — Kwituję szybko. — Nie mam pojęcia w czym, ale jesteś nam potrzebna.
Obie wychodzimy na korytarz i szybko dołączamy do Asha przy klatce schodowej. Przemykamy się podziemiami do budynku sypialnego chłopców, tak zwanego zieleniaka, bo porastają go z zewnątrz gęste zarośla. Po kilku chwilach wchodzimy do pokoju Asha. Od razu poznaję Victora, który w swoim granatowym, dopasowanym kostiumie i kremowej koszuli leży na łóżku i właśnie zapala papierosa.
— O! Jesteście w końcu. Mamy kryzysową sytuację. — Mówi Wenholm przez zaciśnięte na papierosie usta. Ash pokazuje nam dłonią, że możemy usiąść na jego łóżku, sam zaś zajmuje krzesło przy biurku.
— Jestem tu, tak jakby siłą, więc może ktoś coś wyjaśni? — Odzywa się Curt z niepewną miną.
— Poprosiłem was o pomoc, bo muszę odzyskać coś, co mi ukradziono. — Zaczyna poważnie Rowley.
— Misja ratownicza? Wchodzę w to! — Zaciera ręce Curt i już słucha w pełnym zaangażowaniem. Ta dziewczyna zrobi wszystko dla odrobiny adrenaliny.
— Zginęła mi broszka. — Wytrzeszczam na niego oczy i ledwo powstrzymuję się od śmiechu. Curt najwyraźniej robi to samo, co widzę po jej minie. — Zanim zaczniecie się śmiać. To nie byle jakaś ozdóbka, a ważna pamiątka rodzinna. Jest niesamowicie cenna i jak najszybciej muszę ją odzyskać.
— Kto ci to gwizdnął? — Śmieje się pod nosem Curt. Ash krzywi się lekko.
— Najpewniej Liv Coldridge.
— Ta małpa? — Dziwię się. — Po co jej to?
Victor odchrząkuje znacząco, patrząc na Asha, a ten zaczyna drapać się po karku.
— To była laska Asha. — Dopowiada Wenholm, gdy Rowley przedłuża milczenie.
— Co?! Chyba żartujesz. — Nie wierzę w to, przecież to niemożliwe! Jak taki chłopak, jak Ash mógł kiedykolwiek być chociażby zainteresowany Liv Coldridge, tą plotkarą, małpą i największą gadziną w szkole?! Zaczynam się śmiać, nie dowierzając w to, co właśnie słyszę.
— Niestety. Co się stało już się nie odstanie. — Komentuje Rowley i przygładza włosy na głowie z kwaśną miną. Ja opadam bezwładnie na łóżko i rozkładam ręce na boki. — Odkąd pamiętam, ona mści się za to, że ją zostawiłem. Nadarzyła się okazja, więc skorzystała i wzięła to, co jej się zdecydowanie nie należało.
— Laska ma oczy na około głowy, mówię wam. — Dopowiada Victor, zaciągając się papierosem.
— Jak chcesz to teraz rozwiązać? — Zabieram głos i prostuję się ponownie na łóżku.
— Musicie jakoś odwrócić uwagę jej i Monette, tak, by nie pilnowały pokoju. My z Victorem w tym czasie wywrócimy tam wszystko do góry nogami. Na sto procent schowała to w sypialni. Nie widzę innego wyjścia.
— Czy to jest z jakiegoś złota lub srebra, że tak ci zależy? — Pyta Curt.
— To bardzo stary przedmiot, który od zawsze był w mojej rodzinie. Coś, jak niemalże artefakt. — Wyjaśnia Rowley.
Artefakt? To brzmi nawet bardziej, niż tajemniczo. Ciekawe, jaka historia się za tym kryje. Może kiedyś uda mi się coś wyciągnąć z Asha?
~*~
— Cześć, Liv. I jak, zwiększyłaś swój dzienny limit chamstwa? — Zgodnie z planem zaczepiam Liv, gdy widzę obie Coldridge siedzące w salonie. — Ile ploteczek dzisiaj usłyszałyście, a ile poszło już w eter? — Uśmiecham się wrednie i przyjmuję wyzywającą pozę. Krok za mną stoi Curt i również mierzy w nie ostrym spojrzeniem.
— Witaj, Ellen. — Odzywa się Liv, zaraz potem obie z siostrą wstają z kanapy. Stoimi na przeciwko siebie. Są od nas o pół głowy wyższe. To pewnie za sprawą szalenie wysokich obcasów. Nic nie odpowiadam. Czekam na to, co mają mi do powiedzenia. Wiem, że nie będzie to nic miłego.
— Wiesz, co do ploteczek, Ellen… — Kontynuuje Liv, przeciągając moje imię w taki sposób, że robi mi się niedobrze. Ponad tłumem gapiów widzę, przemykające w głąb budynku dwie znajome postaci. — Po szkole chodzą bardzo ciekawe informacje. — Ciągnie. — Wyobraź sobie, że Monette dowiedziała się czegoś bardzo interesującego.
Mam przeczucie, że zaraz usłyszę o jakimś absurdzie na swój temat, albo na temat Jules. Może to plotka, że szkolny elegancik Ash Rowley ze mną romansuje? Jeśli by to jej przeszło przez gardło, to chyba umarłabym ze śmiechu! Jednak w gruncie rzeczy, nie wiem czego się spodziewać. Jestem przygotowana na jakikolwiek ostrzał błota z jej strony. Mam nadzieję, że Ash i Victor zdążą przeszukać ich sypialnię i znajdą zgubę.
— Tak, Liv ma świętą rację. Pomyślałyśmy, że zweryfikujemy informacje wprost u ciebie, Ellen. — Zabiera głos Monette.
Takie z nich hrabianki, jak ze mnie królowa. Śmiech na sali! Dookoła nas zbiera się już spora grupka obserwatorów. Już czekają na aferę, w dodatku z nową uczennicą w roli głównej. Świetnie! Proszę w duchu, by zaraz zza rogu nie wyskoczyła Maryla Passion.
— Dobra, gadajcie, co macie gadać i spadajcie, bo nie chce marnować swojego czasu. — Mówię obojętnie. Po pomieszczeniu rozchodzą się głosy zdumienia, jestem pierwszą osobą, która w taki sposób odzywa się do wielkich sióstr.
— Ostro. — Syczy Monette.
— Zważaj na ton, smarkulo. — Warczy Liv.
— Słucham? — Patrzę na nie z ironią. — Jesteśmy w tym samym wieku, jakbyś nie miała wystarczająco mózgu, by to wiedzieć. — Odwracam się na pięcie, chcę odejść. To ma je dodatkowo sprowokować.
— Skoro tak się już rzucasz, to może powiesz nam, jak to było z twoją starą, co? — Rzuca szybko Liv i robi wyzywającą minę. Staję, jak wryta w ziemię. Skąd ona może wiedzieć cokolwiek o mamie?
— Nie wiem, o co ci chodzi. — Warczę pod nosem.
— Ellen… — Cmoka Monette. — Przecież już wszyscy wiedzą, że ją zabiłaś! — Obie zaczynają się śmiać. Tłum szepcze zdezorientowany. Stoję w miejscu i odwracając się, zaciskam pięści.
— Coś ty powiedziała? — Syczę wściekła, nie ruszając się. Ja? Zabiłam matkę? Skąd one mogą cokolwiek wiedzieć?! Przecież wie tylko Jules… Tysiąc myśli biegnie przez mój umysł, a ja cały czas stoję przed siostrami z groźną miną.
— Zabiłaś ją, Ellen! Utopiłaś na własnym podwórku, na oczach ojca! Jesteś morderczynią! — Woła jedna z nich. Teraz dookoła stoi kilkadziesiąt osób. Wszyscy się na nas gapią z niedowierzaniem. Nie wiem, czy Jules jest wśród tych ludzi. Czy patrzy na to ze spokojnym sumieniem? Przecież to ona wypuściła tę plotkę! Tylko ona wie. Ja, głupia dałam się nabrać, że chce być moją przyjaciółką!
Czysta nienawiść i wściekłość płoną we mnie. Tu już nie chodzi o odwrócenie uwagi Liv Coldridge. Mam ochotę tylko rzucić się na te przebrzydłe małpy i wycierać podłogę ich twarzami! Przy okazji złapałabym też Jules i zrobiła z nią dokładnie to samo! Bez większego zastanowienia rzucam się na Liv i Monette z pazurami. Nie spodziewają się tego, więc biorę je z zaskoczenia. Curt oddala się w kierunku krzyczącego już tłumu, chyba ją ta rola przerosła. W tym czasie siostry padają na ziemię pod moim ciężarem. Siedzę okrakiem na Liv i uderzam ją pięścią w twarz. Jestem jak w amoku. Za chwilę, drugą dłonią wymierzam siarczysty policzek Monette. Dookoła wszyscy krzyczą, dopingują, ale nie wiem kogo. Panuje chaos. Płonę wewnątrz i na zewnątrz! Monette udaje się wyswobodzić i niezdarnie przewraca się na plecy. Zaczyna mnie okładać pięściami, a Liv stoi nad nami i kopie mnie po żebrać swoimi obcasami. Muszę ruszyć głową. Przestaję się siłować i udaję, że zemdlałam. Idealna strategia, by zmylić przeciwnika.
Monette puszcza mnie i obie z Liv są przestraszone, że mnie zabiły. Tłum się ucisza. Wszystko jakby zwalnia na moment.
— Mon, sprawdź ją. — Słyszę polecenie Liv. Monette schyla się w moją stronę, siada na kolanach, wyciąga rękę w kierunku mojej szyi. Ja momentalnie łapię ją za dłoń i powalam na ziemię. Świat dookoła zaczyna wirować wbrew prawom fizyki. Jestem tylko ja i moje oprawczynie… a może ofiary? Wrzaski się wznawiają. Liv próbuje mnie powalić, jednak kopię ją z całej siły i ta leci metr dalej. Monette leży całkiem bezbronna, a ja zaciskam palce na jej chudej szyi. Dusi się, walczy o oddech. Wcale mi to nie przeszkadza! Tracę nad sobą kontrolę. Napawam się jej walką i strachem, który niemalże czuć w powietrzu. Po raz pierwszy w życiu doświadczam takiego uczucia. Ziemia się pode mną trzęsie, co daje mi jeszcze więcej siły.
Raptownie czuję, jak czyjeś dłonie podnoszą mnie do góry i ciągnął za sobą. Nie wiem do kogo należą. Mam ochotę tylko walić, kopać, gryźć. ZABIĆ. Chcę dokończyć swoje dzieło.
— Zostaw mnie w spokoju! Puść mnie! — Wrzeszczę na całe gardło i widzę, jak zdziwione twarze kibiców znikają za rogiem korytarza. Szarpię się i próbuję wyrwać. Udaje mi się. Wstaję na nogi i próbuję biec z powrotem w kierunku pola walki. Mimo bólu na ciele, wciąż czuję oślepiającą żądzę mordu.
— Uspokój się! — Słyszę grupy, męski głos nad sobą, mimo to nadal próbuję się wyrwać. Chłopakowi udaje się zaciągnąć mnie do mojego pokoju. Jestem jak w amoku, wiercę się i kopię, nic do mnie nie dociera. Nagle zostaję przygwożdżona z wielką siłą do ściany. Nieco nad sobą widzę przeszywająco zimne spojrzenie. Szamoczę się w jego uścisku, jednak trzyma mnie bardzo mocno, dociskając moje drobne ciało do ściany. Czuję, że tracę grunt pod nogami, nie obchodzi mnie to. Spoglądam w lodowato niebieskie oczy i mam ochotę powalić go na ziemię, zetrzeć na proch za to, że nie dał mi skończyć!
— Co się tutaj dzieje?! — Słyszę przytłumiony ryk dyrektora, dochodzi z salonu. Mężczyzna musiał zostać wezwany właśnie na miejsce bójki. Jego wściekły głos przywołuje mnie jakoś do rzeczywistości. Czuję strach, panikę. Mam wrażenie, że przez chwilę nie byłam sobą! Trevor wciąż przyciska mnie do ściany, trzymając kurczowo za ramiona, wpatruje się we mnie swoim lodowatym spojrzeniem. Czuję się obco, jakbym przez ostatnie chwile gdzieś odpłynęła, jakby prawdziwa Ellen wystrzeliła w kosmos, a na jej miejsce wskoczyła...
— Ivaso...
Szept pojawia się w mojej głowie znikąd. Słyszę go wszędzie, przybiera na sile!
— Ivaso...
Znów ta nazwa i przerażający śmiech... tym razem kobiecy śmiech, który wydaje mi się nadzwyczaj znajomy. Chichocze mi do ucha, jakby postać stała tuż obok. To nie żadna postać... To ja sama. Gamma dźwięków wystrzeliwuje o milion procent. Ogłuszający wrzask ciśnie mi się do głowy. Krzyczę! Próbuję zakryć uszy, ale nie mogę przez mocny uścisk Trevora.
— Zamknij się! — Syczy chłopak, ale słyszę go niewyraźnie, jakbym była pod wodą. Szarpię się jeszcze mocniej i znów wrzeszczę. Pragnę uwolnić się nie od uścisku chłopaka, a od ogłuszających szeptów w głowie. Rozsadzają mi czaszkę! Nie wiem co się ze mną dzieje!
— Zabierz mnie stąd! — Błagam, płacząc. Chwila wahania. Czuję, jak bierze mnie na ręce, mocno dociska do siebie i biegnie. Gdzieś w oddali majaczył jeszcze trzask drzwi od pokoju. Potem słyszę tylko niewyobrażalny hałas. To już nie są głosy, to dźwięki szurania tysięcy sztućców o talerze. Przyciskam dłonie do uszu.
Tracę przytomność.
~*~
— Ellen, jak się czujesz?
Nie mam siły otworzyć oczu, ale słyszę głos. Wiem, że dobiega z pobliża. Zdobywam się na otworzenie oczu. Przez moment nie wiem, co się dzieje, ani gdzie jestem. Odróżniam kolejny dźwięk, ciche pikanie za mną. Dookoła są różne przewody i kroplówki. Muszę być w szpitalu. Przypomina mi się powoli cała afera w internacie, moja bójka i napad później. Trevor musiał mnie przynieść tutaj, innego wyjaśnienia nie ma. Dlaczego to zrobił? Co go obchodziła moja sytuacja? Przecież wyraźnie pokazywał do tej pory, że mnie nienawidzi... Sama nie wiem nawet dlaczego. Spoglądam teraz nieprzytomnie w kierunku drzwi. W progu stoi Jules i uśmiecha się, chcąc mnie pocieszyć.
— Po co przyszłaś? — Zdobywam się na pierwsze słowa. Suchość w gardle nie pozwala mi mówić głośno. Jules wydaje się być zaskoczona moją odpowiedzią. Czuję ból na całym ciele, nie tylko ten fizyczny, ale też psychiczny. Od razu przypominają mi się słowa Monette. Tylko Jules wie o mamie, tylko jej opowiadałam. Zdradziła mnie.
— Jak to, po co? Chciałam cię odwiedzić. Przyniosłam ci owoce…
— Mam gdzieś, co przyniosłaś. — Warczę słabym głosem. Mam wrażenie, że pomieszczenie się za trzęsie. Nie mogę na nią patrzeć. Przecież ta bezczelna zołza im wypaplała wszystko to, co jej wyjawiłam! Zwierzyłam się jej, jak przyjaciółce, a ona mnie oszukała.
— Ellen, co ty wygadujesz? — Dziwi się Jules i cofa o jeden krok, rozglądając dookoła. Czuję w jej głosie strach.
— Jak mogłaś? Jak? — Warczę wściekła, bo kołnierz usztywniający nie pozwala mi na wrzask, którego pragnę użyć.
— O co ci chodzi? — Marszczy czoło Jules.
— Jak mogłaś wygadać im moje sekrety?! Jesteś tak perfidna, że robi mi się nie dobrze, gdy na ciebie patrzę! — Wyrzucam z siebie i mogę przysiądź, że czuję ponowne wstrząsy, jakby świat grzmiał razem ze mną. Widać, że do Jules uderzają moje słowa. Stoi bez ruchu i patrzy na mnie. W jej oczach nie ma ani krzty zrozumienia! Ani odrobiny żalu, czy skruchy! Patrzy tymi niebieskimi oczami bez żadnego wyrazu.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Wiem, że się pobiłaś, ale nie wiem dlaczego. Przecież ja nic im nie powiedziałam! — Jej głos jest przepełniony desperacją.
— Wynoś się. — Warczę, odwracając wzrok. Jules stoi chwilę ze spuszczoną głową, zastanawia się nad czymś.
— Przysięgam, że im tego nie powiedziałam… — Szepcze smutno, ale nie zwracam na to uwagi. W tej chwili wchodzi Ash. Niesie ze sobą bukiet białych lilii.
— To nie moja wina, Ellen — Szepcze jeszcze na odchodne Jules. Mija się z Ashem bez słowa i znika.
Na twarzy Asha mieszają się różne emocje; trochę strachu, zakłopotania i poczucia winy. Patrzę w jego smutne, duże oczy, a potem na kwiaty. — Przepraszam cię… — Zaczyna słabym głosem.
— Co? Za co? — Dziwię się i próbuję usiąść na łóżku, co sprawia mi mały ból. Zaczynam się krzywić.
— Lepiej się nie ruszaj. — Poleca mi i delikatnie próbuje mnie znów położyć. Potem kładzie kwiaty na szafce i siada obok na krześle. — To moja wina. Kazałem ci odwrócić jej uwagę.
— Już tak nie rozpaczaj. — Posyłam mu słaby uśmiech.
— Gdyby nie ten chory plan, nie wylądowałabyś w szpitalu. — Żali się i spuszcza głowę. Mam ochotę podnieść jego brodę tak, jak on kiedyś zrobił na pomoście, ale dosięgam tylko do jego dłoni, więc poklepuję je pokrzepiająco.
— Nie przejmuj się. Przecież nie umarłam! — Śmieję się cicho pod nosem. — To tylko kilka siniaków i wstrząśnienie mózgu.
Ash podnosi spojrzenie na mnie.
— Tylko? To bardzo wiele.
— Ciesz się lepiej, że nie wysyłają mnie na obserwację psychiatryczną. — Uśmiecham się. — Chociaż może powinni...
Ash wydaje się być już pogodniejszy. Poświęca cały wieczór, by ze mną siedzieć i rozmawiać o głupotach. Bardzo mi miło, że ktokolwiek przy mnie teraz siedzi i jest w stanie nawet iść i przynieść mi gorącą herbatę. Nie często w życiu spotykam się z takim traktowaniem. Rodzice woleli surowe wychowanie.
— Dzisiaj chyba cię poniosło bardziej, niż zwykle, co? — Pyta rozbawiony, siadając na krzesełku obok. Podaje mi kubek z herbatą, a ja kiwam mu głową w podziękowaniu.
— Czyli, że zwykle też się tak zachowuję?
Może faktycznie nie jestem najlepsza w trzymaniu emocji na wodzy, ale przecież nie jestem agresywna!
— Czy to pytanie z haczykiem? — Uśmiecha się, a ja wzdycham ciężko.
— Dziękuję za kwiaty, to moje ulubione. Skąd wiedziałeś?
Jego oczy błyskają tajemniczo, iskierki radości palą się w nich przez sekundę.
— Zgadłem. — Posyła mi lekki uśmiech.
— Chciało ci się tutaj marnować czwartkowy wieczór?
— W sumie to nie… — Śmieje się, a ja ledwo dosięgam, by sprzedać mu kuksańca w bok.
— Widziałeś? — Przełykam głośno ślinę. Jest mi wstyd przed nim. Może tak naprawdę jest mi wstyd przed samą sobą?
— Nie, wykorzystałem czas do maksimum. z Victorem się zwinęliśmy, gdy dyrektor zaczął wrzeszczeć.
— Dlaczego uciekłaś po bójce?
— To nie było tak. — Kręcę głową. — Coś mi się stało... Ash, ja nie byłam sobą. — Spoglądam mu prosto w duże, zatroskane oczy. — Wpadłam w jakiś trans, wiesz? Chciałam je obydwie dosłownie zabić.
Mam wrażenie, że słyszę, jak Ash głośno przełyka ślinę. Widzę u niego jakieś zaniepokojenie.
— Co tam się stało między wami?
— Czyli, że nie słyszałeś tych plotek? — Dziwię się. — Przecież podobno każdy je już słyszał. — Ash kręci głową. — No to zacznijmy od początku… — Wzdycham. Naprawdę nie mam ochoty na tę rozmowę, bo nie jest przyjemne, by rozmawiać o tym wszystkim z kimkolwiek. Zbyt wiele emocji i obrazów do mnie wtedy wraca. Z drugiej strony, nie mogłabym znieść, że dowiedział się od innych. — Liv i Monette chciały zapytać o autentyczność plotek… — Zaczynam mu wszystko opowiadać, a on nie wydaje się być wstrząśnięty. Opowiadam o sytuacji z mamą, o jej zniknięciu i moim znalezisku w lesie. Kiedy już dochodzę do części z Jules, zachowuje się zupełnie tak, jak przypuszczałam. Jest niewzruszony, że wypuściła plotki, jakby to było jej pospolite zachowanie.
— Od początku mówiłem ci, żebyś się z nią nie zadawała. — Przypomina mi. — Ona jest fałszywa.
— Wiem… — Mruczę pod nosem i odruchowo ściskam jego dłoń. Teraz wiem, że miał rację, mówiąc kiedyś, że ona nie jest tym, za kogo się podaje. Nagle dopada mnie ogromna depresja. Po policzkach płyną mi łzy. Gniew znika, a na jego miejsce wślizga się żal i bezsilność. Czuję się taka samotna… Nie mam nikogo; przyjaciółki, siostry, matki, ojca… Gdy komuś zaufam, to zostaję oszukana. Co jest ze mną nie tak?
Ash patrzy na mnie zdziwiony, ma pytającą minę.
— Nie dość, że jestem naiwna, to jeszcze do tego całkiem sama! — Żalę się i na nowo zaczynam płakać, przez co głowa boli mnie jeszcze bardziej. Nie obchodzi mnie, że właśnie ujawniam swoją słabość przed Ashem, ani to, że słyszy moje żale. Jest mi już wszystko jedno…
— Przestań tak myśleć… — Łapie mnie mocniej za rękę. — Przecież nie jesteś sama. Masz ojca…
— …Ja go w ogóle nie obchodzę! Nawet go tutaj nie ma. — Jęczę przez łzy.
— Na samym końcu listy jestem jeszcze ja, pamiętasz? — Pyta pokrzepiającym głosem. Patrzę na niego zaczerwienionymi oczami. W jego głosie jest znajome ciepło. Nie wiem skąd mogę je znać… — Jeśli tylko chcesz, możesz na mnie polegać. Możesz mi ufać. — Zapewnia. Sama nie wiem już, co mam zrobić. Postanawiam, że dam mu szansę. Przecież w gruncie rzeczy, i tak już mu zaufałam. Jest jedyną osobą, która teraz przy mnie siedzi, która mnie nie okłamuje… Chcę, żeby tak pozostało.
— Znaleźliście chociaż tę broszkę? — Pociągam dalej nosem. Ash opuszcza wzrok.
— Niestety nie... Przeszukaliśmy wszystko. Przepadła. — Wyjaśnia ze smutkiem.
— Przykro mi. Musiała wiele dla ciebie znaczyć.
— Nawet nie masz pojęcia. — Uśmiecha się smutno.
~*~
Jakim rodzicem okazał by się mój ojciec, gdyby nie odwiedził chociaż na moment swojego dziecka w szpitalu? Późnym wieczorem się pojawia. Burzy to automatycznie moją pewność, że nic go nie obchodzę. Chciałabym się na niego za to wkurzać, obrażać, ale do czego by to prowadziło? Dobrze wiem i czuję, że jest zawiedziony moim zachowaniem. Teraz już wiesz, tato, jak to jest, gdy ktoś się na kimś zawiedzie. Pomimo całej otoczki buntu, nie okazuję mu swojego gniewu. Rozmawiamy normalnie. Gdy pytam o jakiś progres w sprawie mamy, on tylko kręci głową. Widzę, że też jest tym mocno przytłoczony.
Ta noc zdecydowanie nie należy do miłych. Cały czas mam koszmary. Znowu czarny cień majaczy blisko mnie, niczym omen śmierci. Zaczynam chyba wariować, bo teraz na dziewięćdziesiąt procent jestem pewna, że mi się to nie śni. Coś mrocznego jest przy mnie. Obserwuje mnie. Wrzeszczę i zjawia się pielęgniarka, a postać znika. Coraz bardziej zaczyna mnie to niepokoić… Może sama powinnam zgłosić się do tego psychiatryka?
Po dwóch nocach, spędzonych w szpitalu, dostaję wypis i jestem gotowa do wyjścia. Poprawiam jeszcze na odchodne pościel i pcham drzwi łokciem.
— Co do…? — Warczę rozdrażniona przez to, że ktoś zaszedł mi drogę. Człowiek szybko wpycha mnie z powrotem do sali. O mało nie upadam na podłogę! — Cholera! Co ty wyprawiasz?! — Wrzeszczę, jak oparzona.
— Musisz mnie wysłuchać. — Słyszę szorstki, męski głos. Odgarniam włosy z twarzy. Stoi przede mną wysoki chłopak o ostrych rysach i niesfornie opadających blond włosach. Wpatruje się we mnie zirytowanymi niebieskimi oczami.
— Trevor?
— Posłuchaj...
— Posłuchaj. — Mówimy w tym samym momencie. Czuję, jak wypieki pojawiają się na mojej twarzy.
— Mów pierwszy. — Widzę na jego twarzy zniecierpliwienie.
— Musisz koniecznie wrócić do ruin. — Odwraca się co chwilę w kierunku drzwi, jakby się śpieszył lub denerwował, że zaraz ktoś wejdzie. Nie rozumiem jego słów.
— O czym mówisz? — Dezorientuję się. Skąd może wiedzieć o tym miejscu?
— To, co słyszysz! Musisz przejść przez drzwi. — Warczy, co mi się nie podoba.
— To ona cię przysłała? Jules? — Wkurzam się, gdy tylko przypomina mi się imię tej szui. — Przekaż jej, że nie mam zamiaru z nią rozmawiać przez kolejne milion lat! — Mówię dobitnie.
— To bardzo ważne. — Warczy, nie zwracając uwagi na moje słowa.
— Nie interesują mnie te bzdury! Nie wiem skąd wiesz o ruinach w lesie, ale nie podoba mi się to, w jaki sposób do mnie mówisz. Zostaw mnie w spokoju! — Rzucam mu słowami w twarz. Kim ja jestem, aby dać się tak traktować?! Nie patrząc na Trevora, wychodzę szybko z sali i kieruję się do windy. Pomyśleć, że faktycznie chciałam mu podziękować, że przywlókł moje ciało do szpitala.
— Nic nie rozumiesz! — Słyszę za sobą jego wołanie. — Sama wiesz, że jesteś zagrożeniem. Skończ z tym i nikt nie ucierpi!
Zatrzymuję się w miejscu. O czym on mówi? Z czym mam skończyć?
— Co ty wygadujesz? — Pytam, odwracając się do niego. Podchodzi do mnie wolnym krokiem. Dopiero teraz widzę, jaki jest wysoki i dobrze zbudowany. Wyrasta przede mną jak drzewo. Dobrze, że korytarz jest pusty.
— Po prostu mnie posłuchaj i przejdź przez drzwi. — Mówi, a jego głos nie jest już tak szorstki, wydaje się być zmęczony.
— Zrozum... Nie wiem, o co ci chodzi, nic z tego nie rozumiem. Dziękuję za pomoc i przyniesienie mnie tutaj. Jestem w tym wszystkim zagubiona i w tej chwili nie ogarniam rzeczywistości.
Takimi słowami go żegnam i odwracam się na pięcie, po czym znikam w windzie. Widzę przez kilka sekund jego zdezorientowaną twarz. Drzwi się zamykają, a ja myślami wracam do tajemnicy, która kryje się w ruinach.
~*~
— Hej, Ellen! — Słyszę nawoływanie. Spoglądam w bok i widzę, że Morgan Everill biegnie w moją stronę. Jej rude kitki zabawnie podskakują kiedy się porusza.
— Cześć, Morgan. — Witam się krótko.
— Słyszałam, co się wczoraj stało. To okropne… Wszystko już z tobą w porządku? — Pyta z troską. Masz na myśli moje zdrowie psychiczne, czy fizyczne, Morgan?
— Tak, czuję się już lepiej.
— Słuchaj… — Patrzy na mnie uważnie. — Może chciałabyś, abym cię podwiozła? I tak jadę do internatu.
— Nie, jakoś sobie poradzę. Nie musisz.
— Może lepiej skorzystaj. Jesteś pewnie jeszcze osłabiona. — Odpowiada przekonująco i pokazuje mi dłonią swoją zieloną furgonetkę, która stoi kilka metrów od nas. Morgan ma rację. Nie czuję się za dobrze, jestem trochę obolała. Do tego Trevor mnie rozzłościł.
— Te plotki, to chyba nie jest prawda, co? — Pyta, gdy auto rusza. Ona też je słyszała?...
— Oczywiście, że nie.
— Co właściwie stało się z twoją mamą?
Nie mam ochoty opowiadać Morgan o tej sprawie. I tak wyjawiłam to już zbyt wielu osobom.
— Nie chcę o tym gadać.
Gdy parkujemy auto na szkolnym parkingu, dziękuję jej i opuszczam samochód. Zastanawiam się nad porankiem i słowami Trevora. Dlaczego aż tak mu zależy, abym przeszła przez drzwi? Co się tam kryje? Wszystko jest tak dziwne, że nie nazywam się Ellen Prescoth, jeśli nie pójdę jeszcze raz do ruin. Muszę tam wrócić. Jednak zanim wyprawię sieę na kolejną wyprawę po odpowiedzi, wyciągam telefon i wybieram numer ojca. Długo nie odbiera. Czyżby był tak zajęty poszukiwaniami matki, że zapomina telefonie?
— Tato? — Wołam donośnie, gdy słyszę, że odbiera słuchawkę. — Dojechałam właśnie do internatu. — Komunikuję.
— Cieszę się, że już jesteś w lepszej formie, ale nie mam teraz zbyt wiele czasu, Ellen. — Słyszę, że jest mocno czymś poruszony, jakby bardzo się śpieszył. Musiało się coś stać.
— Tato, co się dzieje?! — Wołam, ale on już się rozłącza.
Ta sytuacja jest niepokojąca, ale nie mam nikogo, aby zapytać o więcej szczegółów. Po krótkim namyśle, kieruję się do pokoju, by zostawić tam torbę i wychodzę z budynku. Nadszedł czas, by zbadać ruiny.
Wyglądają tak samo, jak ostatnio. Tym razem mam nadzieję, że nigdzie zza drzewa nie wyskoczy Ash Rowley. Obawiam się, że on nie chce bym dowiedziała się czegoś, co nie jest mi potrzebne. Czyżby wyznawał zasadę, że im mniej wiem, tym lepiej
Schodzę wolno po śliskich schodkach i moim oczom ukazuje się zakurzona piwnica, a raczej jej pozostałości. Jestem ciekawa, jak wyglądała wcześniej, gdy jeszcze była komuś przydatna. Teraz mogę spokojnie się jej przyjrzeć. Zauważam w mroku kilka starych półek, w głębi których wciąż stoją jakieś przedmioty. Nie mam zamiaru się im przyglądać. Podchodzę od razu do drzwi. Waham się odrobinę, bo nie chcę ulec ponownie dziwnemu uczuciu przyciągania. Wiem, że teraz nie ma ze mną nikogo, kto mógłby mnie przywrócić do rzeczywistości.
Drzwi są niezwykłe. Tak, jak za pierwszym razem, czuć nieopisaną energię emanującą w powietrzu. Robię jeszcze jeden krok. Uczucie ciepła jest już bardzo odczuwalne. Wyciągam dłoń, aby dotknąć niezwykłego drewna. Jestem zahipnotyzowana, stoję w transie wpatrzona tylko w drzwi. Opuszkiem palca prawie dotykam celu. Przed moimi oczami widzę mamę, jej uśmiech promienieje ciepłem i miłością.
— Ellen! Chodź do mnie!
Słyszę kojący szept, który tak dobrze znam.
— Chodź!
Szepcze tak słodko i miło, mam ochotę zatracić się w tej chwili, chcę być już tylko z mamą w tym przedziwnym cieple jej głosu. Znów czuję się, jak mała dziewczynka. Ona mówi do mnie, wyciąga ręce, słyszę jak chichocze cichutko pod nosem.
Nagle jednak robi mi się chłodno, czuję dreszcze, ale nie zwracam na to uwagi, bo wciąż ją widzę. Jej śmiech jest coraz głośniejszy, nabiera na sile, ale teraz przemienia się w rechot, jakby ropucha zaczęła jęczeć. Kojący dźwięk przeobraża się w kakofonię brzydoty. Mama znika, a przed moimi oczami widzę już tylko ciemne bagno, którego woda wylewa się z brzegów. Zielona ciecz pełza obślizgłe i dotyka już moich nóg. Krzyczę i chcę uciec, ale nie mogę się ruszyć. Stoję w miejscu i patrzę jak cuchnąca maź pożera moje ciało.
Otwieram oczy.
Wrzeszczę!
Drzwi mnie parzą! Od razu odsuwam dłoń. Czuję się tak, jakbym dotykała żywego ognia. Cała jestem spocona i dyszę nierównomiernym oddechem. Rozglądałam się za klamką, która musi gdzieś być. Dookoła robi się jeszcze ciemniej.
Jest! Znalazłam ją! Okrągła, mosiężna gałka. Musi doskonale przewodzić ciepło, a więc jest gorąca, jak z piekła rodem. Muszę spróbować. Mimo silnego przyciągania, które znów chce mnie pochłonąć, staram się z całych sił nie zamknąć oczu, bo obleśna maź znów się pojawi. Wyciągam jeden palec i przybliżam go do klamki. Lampka ostrzegawcza zapala się w mojej głowie i niemalże słyszę ostrzegawczą syrenę alarmową. Wszystkie nerwy i mięśnie są przeciwne dotknięciu klamki, a ja na przymus posuwam palec do przodu. Całe ciało pręży się do ewentualnego odskoku. Dotykam.
Brak gorąca.
Łapię klamkę otwartą dłonią. Jest zimna, a wręcz lodowata. Jakby ognista energia w ogóle jej nie dosięgała. Oddycham z ulgą i moje mięśnie się rozluźniają. Teraz wystarczy tylko przekręcić i pociągnąć. Przełykam ślinę. Momentalnie czuję ekscytację i falę gorąca płynącą niczym lawa przez moje ciało. Przekręcam i ciągnę, mimowolnie zamykam oczy. Zielona substancja o dziwo się nie pojawia. Ciągnę gałkę, ale drzwi nie chcą odstąpić od framugi. Chwytam mocniej i czuję mały wstrząs sklepienia nad sobą. Pył sypie się na moją głowę. Słyszę trzask drewna i magnetyczna siła nagle nieporównywalnie się wzmacnia. Coś jednocześnie przyciąga mnie oraz odpycha! Jakby dwie siły walczyły o moje ciało.
Widzę oślepiający blask! Zamykam oczy i potem następuje ciemność.
Drzwi zostają otwarte...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMiałam ambicję, żeby tym razem wyrobić się z komentarzem :')
OdpowiedzUsuń"kopie mnie po żebrać" literóweczka
"Słyszę grupy, męski głos" kolejna
"Jednak zanim wyprawię sieę" i trzecia
Pojawiło się w tekście też jedno zdanie, które błędem nie jest, ale jakoś mi nie podchodzi: "Nagle dopada mnie ogromna depresja". Depresja nie jest synonimem smutku. Może jestem trochę (bardzo) przewrażliwiona na tym punkcie, ale nie pasuje to do kontekstu.
Tyle w tej kwestii.
Ten podły cliffhanger na końcu tutaj
Lel, mój jakoś wywaliło cały środek mojego komentarza i teraz nie ma sensu. Dwa razy x'd Spróbuję gotować wkleić tutaj, może zadziała:
UsuńMiałam ambicję, żeby tym razem wyrobić się z komentarzem :')
"kopie mnie po żebrać" literóweczka
"Słyszę grupy, męski głos" kolejna
"Jednak zanim wyprawię sieę" i trzecia
Pojawiło się w tekście też jedno zdanie, które błędem nie jest, ale jakoś mi nie podchodzi: "Nagle dopada mnie ogromna depresja". Depresja nie jest synonimem smutku. Może jestem trochę (bardzo) przewrażliwiona na tym punkcie, ale nie pasuje to do kontekstu.
Tyle w tej kwestii.
Ten podły cliffhanger na końcu. W ogóle całe zakończenie jest świetne. Skondensowane bardzo dużo w małym fragmencie. I akcji i emocji. Czuję, że następne rozdziały będą inne od poprzednich. Te drzwi to zapewne przełom w historii.
Ciekawi mnie też o co chodzi z Jules i Trevorem. Skoro on coś wie, to ona zapewne też (logika 10/10, gratulacje dla mnie).
Cały ten napad agresji Ellen jest bardzo sugestywnie opisany. Wydaje mi się, że nie tylko chęć zabijania jest nienaturalna, ale też siła, jaka się pojawiła w bohaterca. Bo w sumie, w normalnych okolicznościach, trudno chyba kopnąć kogoś tak, żeby odleciał na metr (?)
Cóż, to tyle chyba mogę naskrobać pod tym rozdziałem.
Pozdrawiam,
Poss
ps. Byłabym też wdzięczna, jeśli mogłabyś informować mnie o wszystkich nowych rozdziałach tutaj
Hejka! Super,że jesteś i zostawiłaś komentarz. :) Przyznam się, że Twoje przypuszczenia mogą okazać się prorocze, haha. Ale nic nie zdradzam. I oczywiście, następnym razem powiadomię. :)
UsuńEh, widzę, że poza bloggerem autokorekta też się na mnie uwzięła ;_; Zignoruj proszę wszystko to, co nie ma sensu w powyższym komentarzu, heh (śmiech przez łzy)
UsuńMimo, że przez poprawki się trochę pogubiłam, to i tak ten rozdział nawet ze zmianami mi się podoba. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńO kuźwa! :O nie spodziewałem się, że pozornie spokojne opowiadanie stanie się tak tajemnicze i brutalne. Jak to możliwe, żeby Ellen zabiła własną matkę? Kim ona jest? Te tajemnice coraz bardziej wciągają :D strasznie mocna była też walka Ellen z tą Liv i jej siostrą - wyobraziłem to sobie i obstawiam, że musiało boleć :/ a z drugiej strony lubię brutalność w opowiadaniach, więc nie ukrywam, że mi się podobało.
OdpowiedzUsuń"To tylko kilka siniaków i wstrząśnienie mózgu." - hahah, lubię ten fragment :D urocze to pocieszenie ze strony Ellen. Ze strony Asha też miło, że przyszedł do szpitala i spędził z nią czas. Zakończyło się dość chaotycznie, ale jeszcze bardziej tajemniczo.
Mnóstwo się dzieje w tym rozdziale, jest naprawdę świetny. Oby tak dalej :3 Frix
Bardzo się cieszę z tego komentarza, Frix! Super, że Ci się podoba i mnie nie potępiasz po tych przeróbkach. Teraz widzę, że to opowiadania wygląda tak, jak sobie wymarzyłam. :) Dzięki za komentarz!
UsuńPrzeczytałam. Niezłe. Co za drzwiami? Biegnę do kolejnego rozdziału ;)
OdpowiedzUsuńChoć do tej pory opowiadanie bardzo mi się podobało, tak teraz mam wrażenie, że ten rozdział jest... sztuczny. Po prostu zachowanie bohaterów i akcja w pierwszej połowie tak bardzo nie pasują do całości. W dodatku wszystko dzieje się za szybko! Ale cóż, lecę dalej
OdpowiedzUsuń