Budzę się z bólem głowy. Przecieram dłonią oczy i czuję krwawy
ślad na czole. Musiałam bardzo mocno uderzyć się w głowę. Podnoszę oczy, przed
sobą widzę otwarte na oścież drzwi, za którymi… No właśnie, nic tam nie ma.
Kamienna ściana. Leżę pod schodami i ostatnie, co pamiętam to oślepiające
światło, które rozbłysło po uchyleniu drzwi. Jestem zdezorientowana. Czym była
ta niezwykła siła, która najpierw mnie przyciągała, a następnie brutalnie
odepchnęła? Podnoszę się na nogi i poprawiam skórzaną kurtkę, która ledwo
trzyma się na moich ramionach. Czuję pulsujący ból głowy, ale na razie go
ignoruję. Chwiejnym krokiem podchodzę o krok. Dotykam drewna, które nie emanuje
już żadną energią Nie czuję zupełnie nic. Są to po prostu stare drzwi,
prowadzące donikąd. Potrząsam głową. Teraz mam wrażenie, że wszystko mi się
przywidziało, cała dziwna aura była tylko kreacją mojej wyobraźni. Zaczynam
wariować…
Wychodzę na powierzchnię, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Jest
jeszcze widno, więc przypuszczam, że nie leżałam nieprzytomna długo. Siadam na
murku. Zastanawiam się, czy moja psychika nie ulega powolnej degradacji.
Machinalnie zaczynam bawić się pierścionkiem mamy, który mam na palcu.
Wszystkie pytania zaczynają się mnożyć i mnożyć w nieskończoność.
~*~
Mam dość niespodzianek na jeden dzień i wolę uniknąć kolejnych. Zmęczona,
wracam do internatu. Moja rana na czole przysparza mi wiele nieprzyjemności.
Cały czas sączy się z niej krew, a ból głowy nie daje mi wytchnienia. Przed
północą nie mogę już wytrzymać, więc ryzykując wiele, udaję się w kierunku
piętra nauczycieli. Mam marną nadzieję, że może Lane będzie przechodziła gdzieś
w pobliżu. Wszyscy zaszyli się dawno w swoich sypialniach i nikomu nie chodzi
po głowie, by wybrać się na nocne zwiedzanie szkoły. Tylko ja wyglądam na tak
szaloną. Mam tylko nadzieję, że kieszonkowa latarka wystarczy mi, bym nie
wybiła sobie wszystkich zębów w poszukiwaniu odpowiedniego korytarza. O dziwo,
szkoła w nocy wydaje się zupełnie innym budynkiem.
Przemierzam ciemny korytarz i przeciskam się wąską klatką schodową
na górę. Jestem teraz na parterze szkoły. Trochę dziwi mnie fakt, że główny
budynek nie jest zamykany na noc. Szczerze mówiąc, uczniowie mogą wejść
gdziekolwiek chcą. Nie wiem, czy to do końca bezpieczne, jednak nie narzekam w
tej sytuacji. Wciąż kręcę się w kółko, nie mogąc znaleźć schodów na górne
piętra. Przechodzę właśnie koło dziedzińca, gdy słyszę szelest. Jakaś osoba
idzie z naprzeciwka. Odskakuję jak oparzona i z bijącym sercem kryję się za
najbliższym filarem. Odgłos kroków się nasila, jakby nieznajomy właśnie zaczął
biec. Mój oddech przyśpiesza. Ktoś już się
zbliża!
— Chodź szybko! — Zza moich pleców wyskakuje Trevor i szybko
ciągnie mnie za rękę. Wystraszona i zdezorientowana nie mam czasu, by
zaprotestować. Zaraz potem siedzimy razem między krzewami piwonii i
obserwujemy. On wpatrzony jest na widoczny fragment dziedzińca, a ja wręcz
odwrotnie, patrzę na jego skupioną twarz i za cholerę nie wiem, o co chodzi.
— Co ty wyprawiasz?! — Podnoszę głos, a on natychmiast gromi mnie
tym przeszywającym spojrzeniem. Ja jednak nie rezygnuję. — Masz mi w tej chwili
powiedzieć. — Żądam szeptem. On ucisza mnie ruchem dłoni. Ponownie słyszymy
szelest i kroki. Ktoś tutaj jest. Najwidoczniej Trevorowi zależy, by się czegoś
dowiedzieć i pozostać niezauważonym. Postanawiam, że będę cierpliwa, a może w
ten sposób sama uzyskam jakieś informacje.
Mija kilka minut i oboje widzimy przez niewielką szparę w
zaroślach, że na dziedzińcu zjawia się nie kto inni, a pan Cornsby, sfiksowany
nauczyciel historii, kolekcjoner samochodzików. Marszczę czoło, gdy widzę
właśnie jego w samym centrum tej dziwnej sytuacji. Mam pytające spojrzenie i
już chcę zagadnąć Trevora. On chyba to wyczuwa, bo od razu przystawia sobie
palec do ust i patrzy na mnie tak, jakby to była walka na śmierć i życie. Wcale
nie podoba mi się ten poważny wyraz twarzy. Mam wrażenie, że pakujemy się w
kłopoty. Tyle, że on wie o co chodzi, a ja nie mam pojęcia...
Po dłuższej obserwacji wydaję mi się, że Cornsby wygląda inaczej,
niż zwykle. Jego jasne loczki na głowie nie sterczą na wszystkie strony, a są
raczej oklapnięte. Mężczyzna chodzi w kółko zdenerwowany i pociera dłonią kark.
Coś tutaj nie gra. Obok nauczyciela pojawia się nagle inny mężczyzna, wychodzi
wręcz znikąd. Ma na sobie dziwne ubranie, jakby zapomniał przebrać się z
szlafroka. Jednak najbardziej, mój wzrok przykuwają jego białe włosy do ramion.
Człowiek zaczyna mówić coś, a Cornsby zaraz mu odpowiada. Ja jednak nic nie
słyszę, Trevor chyli głowę, jakby minimalnie łapał dźwięki. Przyglądam się
uważnie sytuacji. Mam wrażenie, że między tamtymi dwoma jest jakiś konflikt,
nie patrzą na siebie spokojnie, a ich gesty są napięte. Wyglądają, jakby zaraz
mieli zacząć okładać się pięściami. Do tego jednak nie dochodzi. Cornsby
wyciąga w kierunku mężczyzny z białymi włosami dłoń, chyba coś w niej trzyma,
ale nie jestem pewna. Tamten również wyciąga rękę, potem chowa coś do kieszeni.
Tak, to na bank była jakaś wymiana. Na koniec oboje dziwnie ściskają swoje
ręce, łapią się aż w łokciach i po krótkim skinięciu głowami, odchodzą w
przeciwne strony. Ja siedzę w krzakach z człowiekiem, który mnie nienawidzi i
nie mam pojęcia, na co właśnie patrzyłam...
Gdy mija kolejna minuta, a my nadal się nie ruszamy, wstaję
zniecierpliwiona. On ciągnie mnie jednak do ziemi, przez co nogi mi się plączą
i bezwładnie spadam na jego klatkę piersiową, powalając nas oboje na ziemię.
Świetnie.
— Przepraszam, to niechcący. — Szybko się podnoszę, by zwiększyć
dystans między nami. On milczy, jednak cały czas patrzy mi w oczy, a ja
zaczynam się denerwować tą sytuacją. Widzę w nim chłód i skrywaną nienawiść.
Nie wiem tylko z jakiego powodu, przecież siedziałam cicho, tak jak kazał! — Co
to był za człowiek? — Pytam najspokojniej, jak mogę. Nie chcę czuć już tego
ohydnego spojrzenia, które przeszywa mnie na wlot.
— Na nas już czas. — Odpowiada tylko i wstaje. Rozgląda się na
boki badawczo, gdy nikogo nie widzi, ponownie chwyta moje przedramię i ciągnie
za sobą. Nie podoba mi się ten nawyk. Ostatnio zbyt często mną tarmosi, a ja
nie dam sobie niczego dyktować.
— Puść mnie natychmiast!
Zatrzymujemy się pod ścianą budynku, między filarami.
— Nie drzyj się, jest środek nocy. Nie chcesz żeby nas tutaj
nakryli. — Ma świętą rację, jak by to wyglądało... Milknę i strzelam w niego
oskarżycielskim spojrzeniem. Nie ręczę za siebie jeśli on mi nie powie, co tu
jest grane.
— Mów natychmiast.
— Nie przyjmuję rozkazów od ciebie. — Wypluwa wręcz w moją stronę.
— Uwierz, nie chcesz zobaczyć, jak tracę kontrolę. — Warczę, by go
nastraszyć, ale mój plan nie działa.
— Nie raz miałem już okazję. — Sprzedaje mi wredny uśmieszek,
który w ogóle nie pasuje do jego poważnej twarzy.
Nagle czuję, jakby ktoś potężnie uderzył mnie w głowę. Łapię się
automatycznie za skronie i syczę. Ból trafia mnie tak nagle, że moje kolana
uginają się i bezwładnie osuwam się po ścianie. Od razu zapominam o Trevorze i
naszej sprzeczce. Jak to możliwe, że tak długo ignorowałam ten ból głowy?
— Nie nabiorę się na tę sztuczkę. — Słyszę, że Trevor warczy
gdzieś w oddali. To jednak mnie nie obchodzi, koncentruję się tylko na bólu i
wewnętrznym krzyku, by w końcu to ten koszmar ustąpił.
—
Ivassso...
Znowu ten potworny szept!
O, nie! Dopadli mnie! Czuję czyjeś dłonie na swoim ciele. Błądzą
po moich ramionach i podnoszą mnie do góry. Nie! Zostawcie mnie!
Zapada ciemność.
~*~
Słońce świeci ochoczo i wpada przez okno wprost na moją twarz.
Uchylam powieki i z powrotem je zaciskam. Nie wiem, czy chcę budzić się w tym
świecie. Myśli zaczynają nabierać rozpędu i nagle trafia do mnie, co ostatnio
przeżyłam. Ruiny, drzwi, Cornsby i Trevor... No właśnie. Łapię się za głowę. Jednak
już mnie nie boli. Czuję, że na czole mam skrzepniętą krew, chociaż rana jest
dość świeża. Decyduję się otworzyć oczy. Pokój jest bardzo jasny. Ze
zmarszczonym czołem, podnoszę się na łokciach i coś od razu mi nie pasuje. To
nie jest moja sypialnia...
Odwracam głowę i widzę, że Trevor śpi w najlepsze na łóżku obok.
Musiał mnie tutaj przynieść, bo nie widzę innego rozwiązania tej zagadki.
Odkrywam kołdrę i po woli stawiam nogi na podłodze. Drewno skrzypi i od razu
krzywię się na ten dźwięk. Nie chcę obudzić Addingtona, ta sytuacja i tak jest
dziwaczna. Chwytam klamkę.
— Nawet nie masz zamiaru mi podziękować, co? — Odzywa się mój "wybawiciel"
najbardziej lodowatym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Odchrząkuję
znacząco.
— Nie chciałam cię budzić. — Staram się być szczera. Mam nadzieję,
że szybko skończymy te przedstawienie i będę mogła wyjść. Teraz i tak nic z
niego nie wyciągnę.
— Słuchaj, jesteś tutaj tylko z jednego powodu. — Trevor wstaje z
łóżka i zaczyna się zbliżać, a ja automatycznie cofam się i jedyną moją
przeszkodą pozostaje ściana. — Przyniosłem cię, bo czegoś sobie nie
wyjaśniliśmy w nocy.
Marszczę brwi, obserwując, jak jego spojrzenie staje się coraz
bardziej gniewne. Nie podoba mi się to.
— To, co zobaczyłaś, kogo zobaczyłaś... Musisz o tym zapomnieć,
zrozumiano?
— Nie ma mowy! Ciągle stawiacie przede mną nowe zagadki, ja w
końcu chcę dojść do prawdy! — Krzyżuję buntowniczo ręce.
Trevor przymyka powieki i pociera je palcami, wygląda na zmęczonego.
— Nie miałaś prawa tego widzieć, rozumiesz?
— Nie, właśnie nie rozumiem. — Mówię dobitnie i mam wrażenie, że
na jego twarz wypływa gniew.
— Jesteś idiotką, czy tylko taką grasz, Ellen? A może mam przestać
się zgrywać i nazwać rzeczy po imieniu, Ivaso.
— Coś ty powiedział? — Oczy rozszerzają mi się automatycznie. To
imię. To przeklęte imię! Jego mina
natychmiast się reflektuje, jakby zrozumiał, że powiedział za wiele.
— Wynoś się. — Mówi głosem wypranym z emocji. Jestem w szoku. Nie
mam słów na to, co właśnie czuję. On zna odpowiedzi! Być może wie, co stało się
z moją mamą i dlaczego dziwnie się czułam w ruinach. On jest kluczem. Nie mogę
nic teraz zrobić. Trevor jest wściekły i nienawidzi mnie za coś, o czym nie mam
pojęcia. Najbezpieczniej będzie teraz, jak zostawię go w spokoju i znajdę inną
drogę, by dotrzeć do tego chłopaka.
~*~
Po zjedzeniu skromnego śniadania w pustej kantynie, wsiadam na
rower i jadę do apteki, by kupić jakieś leki. Głowa ponownie zaczyna mi
dokuczać, a do tego z rany na czole zaczęła sączyć się dziwna substancja, co
mnie mocno niepokoi. Na szczęście w wiosce, gdzie odbywał się festyn we
wrześniu jest otwarty punkt apteczny. Sprzedawczyni nie jest zadowolona widząc
moje czoło. Zaczyna wykrzykiwać, że natychmiast potrzebuję szycia i zastrzyku
przeciw tężcowi. Na nic się zdają tłumaczenia, że dopiero wczoraj rano wyszłam
ze szpitala. Każe mi tam wracać i to zaraz. Nie mam innego wyjścia, jeśli chcę
dostać jakieś proszki, to muszę ponownie odwiedzić szpitalne korytarze. Nie
pozostaje mi nic innego, tylko wrócić do internatu i zaczekać na autobus do
Middleham. Gdy jestem już na miejscu, lekarz szybko zszywa ranę i daje mi kilka
pigułek, abym mogła usnąć w nocy. Jestem mu naprawdę wdzięczna. Nie wspomnę jednak
o wyrazie jego twarzy, gdy zobaczył mnie ponownie w szpitalu…
Przy wyjściu spotykam znajomą twarz.
— Ellen? Znowu na mnie wpadasz? — Śmieje się Ash i przyciska mnie
do siebie na powitanie. Dziwi mnie ten powitalny gest i szybko uwalniam się od
niego, czując się speszona w niewyjaśniony sposób.
— Cześć. — Mówię smętnie. Co on tutaj robi? Mam wrażenie, że tylko
śledzi i czeka na moment, żeby do mnie zagadać.
— W porządku? — Pyta z dziwną, jak na niego troską. — Co ci się
stało? Wczoraj tego nie było. — Wskazuje na moje czoło.
— Nie ważne. W ogóle, co tutaj robisz?
— Odbieram cię ze szpitala, a co innego miałbym robić?
— Tyle, że ja już raz wyszłam.
— Jak to? — Marszczy czoło.
— Wczoraj rano, a teraz musiałam wrócić, bo… Z resztą, nie ważne.
— Macham dłonią i mijam go.
— Chodź, niedaleko mam auto.
Jedziemy w ciszy. Mam wrażenie, że Ash stara się, aby mnie niczym
nie urazić. Jest bardzo ostrożny. Zadaje tylko zdawkowe pytania. Nakłania mnie
też do zrelacjonowania wizyty ojca w szpitalu, więc w kilka minut mu ją
streszczam. Ash nie dziwi się, że tata mnie jednak odwiedził. Atmosfera się
odrobinę rozluźnia i Rowley przez resztę drogi stara się mnie rozśmieszać.
Nawet mu to wychodzi, bo ma w zanadrzu kilka dobrych historyjek. Przyznam szczerze,
że poprawia mi to humor. Jestem mu za to wdzięczna.
— Wiesz co? — Zaczyna Ash.
— Hmm?
— Zastanawiałem się, czy ci to zaproponować. Byłaś bardzo
osowiała, ale myślę, że to dobry pomysł na relaks.
— Cokolwiek związanego z
relaksem i się na to piszę w ciemno! — Śmieje się, napełniona pozytywną
energią.
— Chcemy dziś z Victorem
rozpalić ognisko przy internacie. Spokojnie, mamy dobre miejsce. — Mówi w
obronie, gdy widzi mój miażdżący wzrok.
— Dlaczego? — Jestem zaciekawiona tym pomysłem.
— Pomyślałem, że moglibyśmy zrobić coś zakazanego. — Posyła mi
łobuzerski uśmiech. — No powiedz, Ellen, kiedy ostatnio się zbuntowałaś?
Śmieję się pod nosem.
— Cały czas się buntuję.
— Ha! Co ci szkodzi ten
kolejny raz?
Podnoszę brew tajemniczo. Czy Ash właśnie zaprasza mnie na swoją
imprezę?
— Spokojnie, nie mam w zanadrzu żadnych asów. Tylko my, parę
chłopaków i dziewczyn ze szkoły, dobra muzyka, jedzenie. Będzie w końcu okazja,
by pogadać o twoich koszmarach, śledztwie. No wiesz… Moglibyśmy razem coś
wykombinować. Będzie dużo czasu, a przy ognisku zawsze fajniej się rozmawia.
— Wiesz... Wolałabym nie rozpowiadać tego wszystkiego przy
ludziach i tak już gadają, że jestem wariatką i morderczynią. — Czuję przypływ
smutku na myśl, że tak mnie widzą inni, a ja nic z tym nie mogę zrobić. Wpatruję
się w drogę. Jednak samo ognisko.. to fajny i ryzykowny pomysł — robić tajną
imprezę na terenie szkoły, ale w sumie, co mam do stracenia? Nie chcę siedzieć
w pokoju sama, gdy większość będzie się bawić. — To chyba nie jest taki zły
pomysł. — Stwierdzam po chwili. Słyszę jak Ash zaśmiewa się pod nosem. — Zróbmy
najlepszą tajną imprezę w historii szkoły!
Razem się śmiejemy.
~*~
— Jesteś już gotowa? — Słyszę głos Asha i głośne pukanie do drzwi.
— Mamy gości? — Ożywia się nagle Curt i szybko zaczyna ogarniać
swoje porozwalane ubrania.
— To tylko Rowley. — Odpowiadam Curt i zakładam buty. — Możesz
wejść! — Rzucam głośno Ashowi, dając uprzednio chwilkę koleżance, by mogła
zapanować nad bałaganem i nonszalancko ułożyć się na łóżku. Nie opiszę, jak
zabawnie to wygląda.
— Witam, drogie panie. — Wchodzi i rzuca mi swój najlepszy
uśmiech, a ja ledwo powstrzymuję śmiech, gdy to widzę. Dziś wygląda inaczej.
Lustruję go wzrokiem, zaskoczona tym, co widzę. Jego włosy nie są tak doskonale
ułożone, a strój wygląda niemalże na wygodny. Nie ma już eleganckich spodni, a
zwykłe dżinsy. Jednak z białej koszuli nie zrezygnował. Zdecydował się jedynie
rozpiąć dwa pierwsze guziki. Wygląda bardzo dobrze.
— Cześć, Ash! — Curt wstaje z łóżka i wyszłoby prawie idealnie,
gdyby nie potknęła się o podręcznik do matematyki. Dziewczyna wpada na Asha, a
z boku wygląda to tak, jakby zachłannie próbowała go objąć. Rowley zaczyna rechotać,
a twarz Curt przypomina teraz buraka najszlachetniejszego koloru. Nie mogę
powstrzymać głośnego śmiechu. Wszystko wygląda na to, że dzisiejszy wieczór
będzie w stu procentach udany.
— Przepraszam. — Duka Curt zawstydzona, jednak Ash jest nadal
sobą.
— Spokojnie, moja droga, przyzwyczaiłem się do tego. — Uśmiecha
się, gładząc w tym samym czasie jej ramię. Śmieję się pod nosem, bo często
używa tego tonu głosy, gdy się przekomarzamy.
— Nie ma z tobą Victora? — Rzucam pytanie, biorąc kurtkę z
wieszaka i odwracam się do Rowleya. Curt także spogląda na niego z zainteresowaniem.
— On jest już na miejscu. Dobrze, musimy się zbierać. Panie
przodem. — Komunikuje Ash, wskazując ręką drogę do wyjścia. — Nie zabierasz
swojej uroczej koleżanki?
Nie wspominałam nawet Curt o ognisku. Nie to, że nie chciała, ale
po prostu nie byłam pewna, czy jest to zamknięta impreza.
— Zbieraj się, lecimy się zabawić. — Śmieję się do Curt. Dziewczynie
nie trzeba tłumaczyć dwa razy, chwyta tylko kurtkę i wychodzimy z pokoju we
trójkę.
~*~
— Ciemno tutaj, co nie? — Szepcze Curt, ściskając moje ramię. Przeciskamy
się przez zarośla. Impreza jest organizowana w sporym oddaleniu od głównych
budynków szkoły, za niewielkim laskiem, a raczej pośród niego. Chłopaki
zadbali, by przytargać tam drewniane ławki i zorganizować przekąski na kilku
małych stolikach. Jest też alkohol, który najszybciej znika w gardłach
zebranych imprezowiczów.
— Mam nadzieję, że zorganizowaliście jakieś jedzenie oprócz
chipsów. Umieram z głodu! — Mówię ożywiona, gdy w oddali widzimy ognisko i
majaczących ludzi. Powoli słychać też pierwsze dźwięki muzyki.
— O to się nie martw. — Odpowiada Ash. — Mamy małą lodówkę na
akumulator. Wszystko jest świeże.
To nie jest szczyt marzeń, przyznam się szczerze, ale od razu
poprawia mi się humor na wieści o jakikolwiek treściwym jedzeniu. Na imprezie
pojawia się wiele osób ze szkoły, których mniej lub bardziej kojarzę. Dziwne,
bo nikt nie patrzy na mnie z pode łba, żadne spojrzenie nie ocenia. Może mnie
nie poznają? Może już zapomnieli o tym, że na oczach całego żeńskiego internatu
prawie zmasakrowałam dwie samozwańcze królewny? Oby. Na szczęście, w tłumie nie
widzę żadnej z trzech znienawidzonych żmij. Nie pojawiła się ani Jules, ani bliźniaczki.
Bardzo dobrze. Mimo niemiłych przygód, które mnie ostatnio spotykają, dziś
wieczorem mam dobry humor. Pierwszy raz od wielu dni.
— To co zjemy? — Odzywa się Rowley z entuzjazmem.
— A jaki jest wybór?
— Mogę upiec steki z indyka, co ty na to?
— To brzmi całkiem nieźle, ale jak? Przecież to ognisko. Nie mów,
że piekarnik też wykombinowałeś? — Śmieję się i kołyszę jednocześnie w rytm
muzyki.
— Tak, jak to ludzie robili milion lat temu. — Śmieje się.
Podnoszę brwi w geście zaskoczenia. Co on znowu wymyślił? — Victor załatwił
kratę od grilla, wszystko załatwione. Tam są plastikowe talerze. Zaraz będziemy
ucztować! — Porywa mnie do tańca. Teraz mogę już potwierdzić to, że jest
znakomitym tancerzem.
— Gdzie nauczyłeś się tak ruszać? — Śmieję się, gdy kolejny raz
mnie obraca w tańcu.
— Tu i tam. — Szczerzy się,
gdy przelotnie na niego spoglądam. — Matka mnie kiedyś uczyła.
Jego ruchy mnie zadziwiają. Zaczynam się bać, że przy nim wyglądam
jak sierota. Jego szczery uśmiech szybko rozwiewa moje obawy. Twarz jaśnieje mu
w blasku, który bije od ogniska. Mam ochotę tylko tańczyć i śmiać się z byle
czego. Zapominam o wszystkich dramatach na maleńką chwilkę.
— Nie poznaję pana. — Zaczepiam go zadziornie, gdy już przestaje
mnie obracać i tańczymy obok siebie. Ash podnosi jedną brew i uśmiecha się
tajemniczo. — Czyżby pan był pod wpływem wyjątkowo mocnego alkoholu? — Chichoczę
pod nosem. Ash wywija następny piruet i ponownie znajduję się blisko niego.
Patrzę mu prosto w oczy.
— Nie wykluczam takiej możliwości, madame. — Sprzedaje mi
charakterystyczny półuśmiech. Teraz mam wrażenie, że te duże tęczówki są o
barwie bursztynów. Patrzą prosto na mnie z niewyjaśnionym blaskiem. Przyznam
szczerze, że powoli zatracam się w tym spojrzeniu. Ash przybliża się do mnie
bliżej, bo zaskakuje nas ballada wydobywająca się właśnie z głośników. Żadne z
nas się nie odzywa. Nie wiedziałabym nawet, co mogłaby powiedzieć. Po prostu
pragnę trwać w tej chwili i czuć ciepło bijące od człowieka stojącego obok. Ale
moment. Czy ja właśnie myślę o nim w ten
sposób? To jakieś szaleństwo. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Nie jestem w
stanie określić, co właśnie czuję. Czyżby to był strach? Rowley jeszcze o kilka
cali zmniejsza dzielący nas dystans, a mi nagle robi się gorąco.
— Chyba pójdę się czegoś napić. — Oświadczam gorączkowo i szybko
wyswobadzam się z jego silnych ramion. Nie odwracam się, nie chcę widzieć teraz
jego miny. Czy jest zawiedziona? Może smutna? Potrząsam głową, by oddalić
wszystkie niepokojące myśli, które właśnie mną targają. Nalewam do plastikowego
kubka pierwszy z brzegu napój i wypijam jednym ruchem.
— Jak się bawisz? — Pytam Curt, która nagle pojawia się obok i
także sięga po picie.
— Genialnie! — Przyznaje z uśmiechem i potrząsając głową, kołysze
się do muzyki, po czym zaspokaja pragnienie.
— To super. — Odpowiadam z entuzjazmem, obserwując, jak zatraca
się w muzyce.
— Widzisz tego chłopaka, po drugiej stronie ogniska, co nie? —
Nachyla się nagle w moją stronę. Podążam wzrokiem w pokazanym kierunku.
— Tam? Przecież to Victor.
Curt zaczyna się nerwowo śmiać, jednak jej policzki stają się
nagle bardziej czerwone.
— Nie, ten obok. — Pokazuje
niewyraźnie palcem. Spoglądam na przystojnego blondyna, który właśnie śmieje
się podczas rozmowy z innymi chłopakami. — To Logan Wilmer. Niezłe ciasteczko.
Parskam śmiechem, widząc, jak Curt lustruje wzrokiem
uśmiechniętego Logana.
— Do boju! — Krzyczę, chociaż muzyka i tak mnie zagłusza.
— Csii! Zgłupiałaś! — Curt zaczyna desperacko machać rękami, bym
się uciszyła. Nie mogę przestać się śmiać z jej miny. Alkohol już trochę
uderzył jej do głowy.
— No, no, niczego sobie ten Wilmer. — Stwierdzam po krótkiej
obserwacji. Zerkam na Curt, która robi maślane oczy.
— Jest w drużynie pływackiej Redbricks, dlatego ma takie ciało, co
nie. — Wzdycha rozmarzona.
— No to co tutaj jeszcze robisz? — Podnoszę brew. — Podryw na
zakazanej schadzce. To dopiero coś. — Chichoczę.
— Przestań. — Spogląda na mnie poważnym wzrokiem. — Nie mam u
niego szans. Popatrz na mnie i potem na niego.
— O co ci chodzi? Jesteś śliczna, zabawna. Niczego ci nie brakuje.
— Jestem jak słoń w składzie porcelany. Nawet o głupią książkę potrafię
się potknąć, co nie?
Patrzę na nią powątpiewająco.
— Ja ostatnio potknęłam się o własne nogi. — Odpowiadam z
uśmiechem, przypominając sobie scenę, gdy upadłam na Trevora w krzakach. —
Przestań się przejmować. Jesteś taka, a nie inna i to jest w tobie
najpiękniejsze. Bądź sobą. — Pocieram jej ramię, a Curt uśmiecha się słabo,
lecz to już coś.
— No dobra. Pogadam z nim.
— Trzymam kciuki! — Sprzedaję jej małego kopniaka na szczęście i
wystawiam dwa kciuki, gdy odchodzi. Zaraz potem widzę Asha, który zbliża się z
dwoma talerzami. Posyłam mu uśmiech i razem się oddalamy. Znów dopada mnie
dziwna fala ciepła. Nie mam pojęcia, czy to pozytywne, czy negatywne uczucie.
Staram się zachowywać normalnie. Mam nadzieję, że między nami jest wszystko po
staremu. Nie potrzebne mi żadne ekscesy, czy odwracacze uwagi.
Siadamy z dala od reszty grupy. Tutaj jest ciemniej i ciszej. Na
kolanach mamy talerze ze stekami, które pachną genialnie. Zapach ziół unosi się
w nocnym powietrzu.
— Powiedz, czy nie jestem genialny? — Pyta zadowolony z siebie.
— Nie, wcale nie jesteś. — Mówię zaczepnie i daję mu kuksańca w
bok. — To Victor załatwił kratkę od
grilla. — Oboje się śmiejemy. Muszę przyznać, że pójście na tę imprezę okazało
się dobrym wyborem.
— Ellen?
Patrzę na niego, dając znak, że słucham. Dostrzegam, że jego
ciemne oczy teraz wydają się być czarne, a znajomy błysk, zmienia się w
tańczące iskierki.
— Opowiedz mi o tych snach.
Wzdycham i odwracam głowę. Nie mam ochoty wracać choćby na moment
do tych koszmarów. Mam tak wspaniały humor, impreza jest genialna... Jesteśmy
tutaj i jest pięknie. Nie chcę psuć sobie humoru. Jednak z drugiej strony pragnę,
aby ktoś mi pomógł. Prostuję się i siadam do niego przodem.
— Zaczęło się od razu, gdy przeprowadziliśmy się do Middleham.
Zawsze śni mi się to samo i w identyczny sposób, a potem… — Waham się, ciarki
wchodzą na moją skórę. — Gdy się budzę, mam wrażenie, że widzę cień gdzieś w
pokoju, zaraz potem się ulatnia. Czuję wtedy czyjąś obecność… — Nie chcę
patrzeć mu w oczy, boję się, że weźmie mnie za idiotkę, pomyśli coś, co wszyscy
ostatnio mówią głośno.
Ash milczy przez dłuższą chwilę, chyba się nad czymś zastanawia.
— Opisz ten koszmar.
Ponownie wzdycham. Najwidoczniej ignoruje wspomnienie o dziwnym
cieniu, który mnie nawiedza.
— Zawsze jest zima, biegnę przez las, ktoś mnie goni, jacyś ludzie
nawołują, ale nie rozumiem tych słów. W ogóle ich nie znam, jakby były w innym
języku. Za każdym razem, na sam koniec, dopadają mnie, a w tłumie nad sobą
widzę niewyraźnie jakąś twarz. Wiem tylko, że ją znam. Czuję wielki żal, że ta
osoba mi nie pomaga, że mnie właśnie zdradza. Następnie ktoś z tłumu dźga mnie
na śmierć. — Mam wrażenie, że oczy Asha nagle się rozjaśniają. Obrazuję to
wszystko, co zawsze widzę. Gdy sobie to przypominam, zalewa mnie fala gorąca.
— A postać? Śni ci się?
Zastanawiam się przez moment.
— O ile dobrze pamiętam, to nie. Nigdy mi się nie przyśniła.
Przemyka gdzieś obok, ale na jawie. Często, gdy budzę się po koszmarze... — Wzdrygam
się na samo wspomnienie. — Dobrze wiem, że to brzmi beznadziejnie. — Burczę pod
nosem i spuszczam głowę. Czuję na sobie jego wzrok. — Jestem świrnięta.
— Ludziom śnią się różne rzeczy, może to po prostu projekcja snu.
— Jego głos jest pokrzepiający. — Gdy się budzisz, to przez chwilę jesteś na
granicy.
— Jakiej granicy? — Dziwię się, podnosząc głowę.
— Świadomości z nieświadomością. Nie jesteś w stanie wtedy
stwierdzić, czy śnisz, czy już nie. Może zjawa jest po prostu znakiem, że sen
się kończy?
Jego słowa brzmią jak pytanie, a ja szukam odpowiedzi.
— Może… — Szepczę i z całej siły chcę w to uwierzyć. Zapada cisza.
— Jakby się dobrze zastanowić, to ten cień pojawiał się także w otoczeniu… — Przyznaję
pod nosem. — Czy to nie obala twojej teorii?
— Jak to? —
Marszczy czoło.
— Kilka razy miałam wrażenie, że ktoś stoi wśród drzew przed
domem. Widziałam go przy jeziorze, a nawet tutaj, na terenie Redbricks. Teraz przypominam
sobie jeszcze jedną sytuację… Gdy jechałam z rodzicami do Middleham, zatrzymaliśmy
się na noc. Tam też czułam się obserwowana i widziałam czyjś cień. — Wyznaję. —
I... jest jeszcze coś. — Waham się przez moment, ale ostatecznie czuję, że to
właściwa osoba i odpowiedni moment. Siłą rzeczy, zaufałam komuś, kto zasługuje
na to najbardziej ze wszystkich znanych mi osób. To Ash jest jedynym
człowiekiem, który mnie do tej pory nie okłamał. Decyduję się powiedzieć mu
wszystko. — Słyszę szepty, śmiechy, które przeradzają się w straszne,
ogłuszające hałasy, których nie mogę powstrzymać... Potem zwykle tracę
przytomność, bo całość mnie ogłusza i paraliżuje. To właśnie stało się po bójce w internacie.
Odpłynęłam. — Spuszczam głowę. Teraz albo mi uwierzy, albo wyśmieje. — Czemu
nic nie mówisz? — Pytam z niepokojem.
— Myślę… — Powaga w jego głosie jest miażdżąca. Mam nadzieję, że
nie wezwie "pogotowia psychiatrycznego". — Jaką masz pewność, że nie
są to zbiegi okoliczności?
Spoglądam na niego z kpiną.
— Chyba żartujesz.
— To wszystko jest skomplikowane. — Twierdzi poważnie. — Nie
jestem ekspertem w tych sprawach. — Dodaje z ledwo słyszalny żalem. Wzdycham
ciężko. W sumie, to tego się spodziewam. Nikt nie może mi pomóc.
— Jak ty sobie poradziłeś z koszmarami? — Pytam z nadzieją, że
zaraz szybko znajdziemy sposób. Ash odrywa się od swoich myśli. Chyba zaskakuję
go tym pytaniem, spuszcza wzrok.
— To długa opowieść i nie chcę cię nią zanudzać, Ellen. Naprawdę.
— Mówi, drapiąc się po karku. — Jestem pewien, że w niczym ci ona nie pomoże.
— I tyle? — Pytam zdziwiona. — Miałam nadzieję, że razem coś
wymyślimy.
— Przepraszam cię.
Boję się, że koszmary nie dadzą mi spokoju… Milczymy, wpatrzeni w
nasze talerze z ledwo ciepłym już jedzeniem. Zaczynam przyglądać się swojej
kolacji.
— Smacznego. — Mówi Rowley i od razu zaczyna zabierać się za swój
kawałek. Myślę przez kilka chwil i nie jestem do końca pewna, czy chce mu
powiedzieć o prośbie, a raczej rozkazie Trevora. Nie chcę prowokować
kogokolwiek do nienawiści. Myślę jednak, że o tym powinien wiedzieć. Chociaż o
drzwiach nie wspomnę, dopóki sama nie rozwiążę, co się właściwie stało w ruinach.
— Ash?
— Hmm? — Ma usta pełne jedzenia.
— Muszę ci o czymś jeszcze powiedzieć.
— Wal. — Mówi, przełykając.
— Wczoraj rano miałam dziwną wizytę... zjawił się brat Jules,
Trevor Addington.
Ash się krztusi.
— Trevor? Po co? — Nie kryje swojego zaskoczenia.
— Sama nie wiem dokładnie. Przyszedł i mówił o ruinach w lesie,
chciał żebym…
Słyszymy szelest za plecami. Zalewa mnie fala gorąca.
— Spokojnie, to tylko jakieś zwierze. Co chciał Addington?
Przełykam ślinę i oddycham z ulgą.
— Powiedział, że muszę przejść przez te drzwi. Gadał, jakby urwał
się z horroru. Nie wiem, o co mu chodziło... — Mamroczę niewyraźnie. Spoglądam
na Asha, który ma bardzo napiętą twarz. Nie patrzy na mnie, wzrok ma skierowany
gdzieś w dal.
— Nie słuchaj go, rozumiesz? — Zwraca się w moją stronę ze
śmiertelnie poważną miną.
— Dlaczego? Przecież to bajki.
— Słuchaj, Ellen. Wielu rzeczy jeszcze nie rozumiesz, ale jest
jedna, którą musisz pojąć. Nie zbliżaj się do tych drzwi, proszę cię na poważnie.
— Chwyta moją dłoń i ściska ją. Widzę w jego oczach przerażenie.
— Dlaczego, co się stanie jeśli tam pójdę?
— Mówiłem ci już, gdzie prowadzi te wejście.
— To tylko głupia historia, Ash. — Krzywię się, słysząc znów te
brednie.
— Ufasz mi choć trochę? — Na jego twarzy maluje się desperacja.
Kiwam głową, potwierdzając. — Więc posłuchaj mnie.
— Tam. Nic. Nie. Ma. — Mówię dobitnie, a on tylko kręci głową nie
dowierzając, że wciąż go kwestionuję. — Ja tam byłam, Ash. — Wcześniejsze
postanowienie właśnie poszło w niepamięć. Siłą rzeczy muszę mu wyznać prawdę.
Jego oczy otwierają się szerzej.
— Żartujesz.
— Otworzyłam je. Tam nic nie ma, tylko stara ściana.
Rowley, jak oparzony wstaje z miejsca i zaczyna szybko chodzić
dookoła. Widzę, że jest przerażony i zaskoczony w równym stopniu. Pociera dłonią
swoją szczękę z lekkim zarostem.
— Nie... nie... To niemożliwe. — Mruczy pod nosem.
— Hej. — Wstaję do niego i zachodzę mu drogę, by się w końcu
zatrzymał. — Powiedz mi, o co chodzi. — Patrzę prosto w te przestraszone oczy.
— To oznacza tylko jedno. Nie masz przekaźnika, Ellen.
Słyszymy ponowny szelest za
plecami.
— A co tutaj się dzieje?
Dobiega nas ironiczny, męski
głos. Jestem zaskoczona i o mało co, nie wpadam na Asha. Rowley także zdaje się
być zdezorientowany. Odgarniam włosy, które opadły mi na czoło. Ash obraca się
jak oparzony.
— Lewal? Co ty tutaj
robisz?!
Szybko idę w jego ślady.
Przed sobą ledwo dostrzegam mężczyznę kilka lat starszego od nas. Ma na sobie
ciemny strój, który wskazuje, na to że posiada dużo pieniędzy. Ogień z daleka oświetla
jego twarz i rzuca złote refleksy na ciemne włosy zawijające się za uszami.
— Wróciłem do domu, tak jak
widzisz. — Mówi spokojnie i podchodzi w naszym kierunku. Stoję sparaliżowana i zawstydzona.
— Witaj, kochanie. — Mówi
szarmancko magnetycznym głosem, po czym całuje wierzch mojej dłoni. Zachowuje
się, jakbyśmy znali się od lat. — Nazywam się Lewal Welstor.
Ciarki przechodzą mi po
plecach, gdy słyszę brzmienie jego nazwiska, nie mogę odwrócić uwagi od
ciemnych oczu.
— Ellen Prescoth. — Przedstawiam
się rozkojarzona. Przy nim wydaję się być malutka niczym robaczek. Bije od
niego siła, której nie umiem opisać.
— Elleeen. — Przeciąga moje
imię, jakby je smakował, po czym przechyla głowę na bok, ocenia moją osobę. W tej
samej chwili uderza mnie zapach ostrych perfum.
— Przecież byłeś… miałeś COŚ
do załatwienia. — Odzywa się Ash, który wygląda na oburzonego zachowaniem Lewala.
— Wyjechałeś i nie zapowiadało się, że wrócisz.
— Wszystko już jest w jak
najlepszym porządku. Nie martw się o moje sprawy. — Odpowiada i uśmiecha się w charakterystyczny
sposób, ani na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku. Po chwili, odsuwa się o krok.
— Znów urządzacie zakazaną schadzkę? To chyba niestosowne, Ash. Nie pamiętasz,
jak to się z reguły kończyło? — Mówi, oparty nonszalancko o pień drzewa. Teraz
ogień oświetla lepiej jego postać, widzę go doskonale. Zaraz, zaraz… Otrząsam
się z dziwnego zauroczenia. Jakie "znów"?
— Uważaj, Lewal. — Syczy Ash
ostrzegawczo przez zaciśnięte zęby. Wygląda jak pantera, która przygotowuje się
do skoku.
— Opanuj się. — Uspokaja go
gestem ręki od niechcenia i zapala papierosa. W tej samej chwili ponownie
spogląda w moim kierunku ciemnymi oczami, które przeszywają mnie na wskroś, robi
mi się gorąco. Dostrzegam pociągający płomień w jego spojrzeniu. Nie wiem, co
jest tego przyczyną, ale podobnie jak w stosunku do Asha, czuję coś znajomego w
tych oczach. Wydaje mi się, że gdzieś je już widziałam, tak samo jak ten
uśmiech. Cała jego postać wydaje się fascynująco niebezpieczna. Nagle odczuwam
wielką chęć, by odejść od nich i wtopić się w tańczący tłum. Pragnę uciec od
wzroku tego nieznajomego mężczyzny.
— Chcę z tobą porozmawiać. —
Oznajmia zirytowany Ash i szybko oddala się na znaczący dystans. Lewal patrzy
za nim i na odchodne rzuca mi kolejne spojrzenie, przez które czuję dreszcz.
Oboje znikają w ciemnościach. Słyszę odgłosy kłótni. Zaciekawiona tematem,
podchodzę cicho w kierunku drzew, za którymi zniknęli. Wszędzie panują egipskie
ciemności, więc mam gwarantowany kamuflaż. Wiem… nie powinnam podsłuchiwać, ale
moje zainteresowanie wzrasta o sto procent, gdy słyszę własne imię. Przysuwam
się jeszcze bliżej, aby rozszyfrować ich słowa.
— Zostaw Ellen w spokoju. — Rozkazuje
Ash ostro. — Już raz zniszczyłeś jej życie!
— O czym ty bredzisz?
Przecież ja nie chcę Ellen. — Prycha Lewal niemal z obrzydzeniem.
— Dobrze wiem, co
wyprawiasz. Nie byłem pewien, ale teraz wszystko jest już jasne — Warczy
wkurzony Ash. — Dziwi mnie tylko fakt, że tak długo czekałeś, żeby wyjść z
ukrycia.
— Doprawdy? — Cmoka Lewal.
— Ellen mi wszystko
opowiedziała. Majstrujesz jej w głowie! Nie masz prawa naruszać jej prywatności,
śledzić jej. Skończ to!
— Ty chyba nie dostrzegasz
swojego upośledzenia. Ślepo wierzysz, że możesz ją odzyskać? — Po jego tonie głosu, wnioskuję, że posyła mu
kpiący uśmieszek. — Przecież gołym okiem widać, że nie ma choćby krztyny Ivaso.
Jesteś tak głupi, na jakiego wyglądasz?
— Widzisz ją przez kilka
sekund i już myślisz, że wiesz wszystko? Ja znam ją trochę dłużej i uwierz mi,
znajdę sposób. — Dodaje groźnie Ash.
— Nie wiem, co knujesz, ale
nie dorastasz mi do pięt. — Rechocze Lewal.
— Tylko ją tknij, a będziesz
mieć ze mną do czynienia. — Grozi Rowley.
— Już za chwilę sam się
przekonasz, że żyjesz urojeniem.
— Dobrze wiesz, że do jej
osiemnastych urodzin nie pozostało dużo czasu. — Odpowiada Ash.
— I co z tego? Nawet lepiej,
w końcu odzyskam, co moje. Myślisz, że tym razem będzie inaczej? — Kpi Lewal. —
Ona zawsze wybierze mnie. — Dodaje pewnym siebie głosem. — Nie wybaczyła ci za
pierwszym razem i nie wybaczy teraz! — Dodaje dumny z siebie.
Kręci mi się w głowie. Co
oni wygadują?! Mam wrażenie, że znalazłam się w jakimś wyjątkowo dennym filmie
i to w dodatku w samym środku niezrozumiałej akcji. A może to mi się po prostu
śni? Szczypię się, aby wywołać pobudkę. Nic się nie dzieje... Nadal stoję w
mroku i słyszę jakieś niezrozumiałe słowa. Nie wiem już, o czym mówią. Nie chcę
wiedzieć. Jestem zdezorientowana i najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Muszę
jak najszybciej wydostać się z tego miejsca!
Szybko łapię swoją torbę i
przewieszam ją przez ramię. Boję się, że mnie zauważą, ale na szczęście tak się
nie dzieje. Nadal są pogrążeni w dyskusji. Szybkim krokiem przechodzę przy
tłumie imprezowiczów i tak szybko jak mogę, biegnę do internatu. Jestem już coraz
bliżej budynku, więc zatrzymuję się na moment, by złapać oddech. Ręce mi drżą,
a żołądek tkwi w gardle. Szczegóły rozmowy do mnie wracają. Nic nie rozumiem! O
czym ta dwójka rozmawiała?
Ivaso...
Nagle rozszerzam oczy. Ten sen,
koszmar... Wszystko łączy się w całość, potrzebna mi tylko wiedza w jaki sposób
połączyć wszystkie puzzle... Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję, drżę. Zaczynam
krztusić się i kaszleć, nie mogę złapać oddechu. Opieram dłonie na kolanach,
jednak to nic nie daję. Nie mogę teraz zemdleć! Muszę doprowadzić się do
porządku.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Oddech wraca do normy, a ja
zaczynam spokojniej już iść w stronę wejścia do budynku sypialnego. Najgorsze
jest to, że nie mam kompletnie nikogo, aby zapytać o radę… Nikogo. Jestem
całkiem sama w tym bagnie.
Jak Wam się podoba ten rozdział?
Macie jakieś swoje przemyślenia,
wnioski, domysły?
Piszcie! :)
Witaj, Olgo. Przeczytalam wszystkie rozdziały twojego opowiadania i muszę stwierdzić, że bardzo mi się spodobało! Czekam z niecierpliwością na następne części oraz na rozwiązanie tajemnicy Ellen.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Catharnach ;)
Super! Bardzo się cieszę i mam nadzieję, że zostaniesz na długo. :)
UsuńTo był mega fantastyczny rozdział. Tyle się tu działo, że trudno opisać emocje podczas czytania każdego wątku. Trevor wykręcił Ellen w jakąś intrygę, którą tylko on zrozumiał. Za to Ash i ten nowy kłócą się o kobietę, którą Ellen nie jest. Tak mi się wydaje. Wszystko pewnie okaże się, gdy dziewczyna skończy osiemnaście lat. Czy to wtedy odzyska pamięć i przypomni sobie kim tak naprawdę jest i co się wokół niej dzieje?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Hej! Strasznie się cieszę, że Ci się spodobało! Zawsze lubię czytać te wszystkie Wasze domysły dotyczące fabuły. :D Zdradzę jedną, malutką rzecz - Ellen nie będzie musiała czekać do urodzin, by odkryć prawdę ;)
UsuńWOWOWOWOW
OdpowiedzUsuńNieziemskie! Z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej. Uśmiałam się, kiedy drzwi okazały się puste xD Lena Skołowska wspomniała, że Ash i Lewal kłócą się o kobietę, którą Ellen nie jest... Podejrzewam, że jest. Czuję inspirację Pamiętnikami Wampirów, czyż nie? Ale genialnie i w nowy sposób wykorzystane. Poza tym pytania narastają. Ale jedno chyba ogarniam. Ivaso to imię, tak? Ale inne pytania... Ach... No, po prostu, świetne i czekam na kolejny rozdział ;)
Pozdrawiam :D
Hejka! Wcale nie myślałam o Pamiętnikach, ale teraz jak na to patrzę, to mogło się to nasunąć jeśli chodzi o historię Eleny i Katherine, jednak tutaj zupełnie nie o to chodzi. Dobra kończę, bo za dużo spoilerów już tutaj padło, haha. Zapraszam we wtorek na nowy rozdział. :
Usuń