wtorek, 7 marca 2017

Rozdział X: Zakazana Schadzka


Budzę się z bólem głowy. Przecieram dłonią oczy i czuję krwawy ślad na czole. Musiałam bardzo mocno uderzyć się w głowę. Podnoszę oczy, przed sobą widzę otwarte na oścież drzwi, za którymi… No właśnie, nic tam nie ma. Kamienna ściana. Leżę pod schodami i ostatnie, co pamiętam to oślepiające światło, które rozbłysło po uchyleniu drzwi. Jestem zdezorientowana. Czym była ta niezwykła siła, która najpierw mnie przyciągała, a następnie brutalnie odepchnęła? Podnoszę się na nogi i poprawiam skórzaną kurtkę, która ledwo trzyma się na moich ramionach. Czuję pulsujący ból głowy, ale na razie go ignoruję. Chwiejnym krokiem podchodzę o krok. Dotykam drewna, które nie emanuje już żadną energią Nie czuję zupełnie nic. Są to po prostu stare drzwi, prowadzące donikąd. Potrząsam głową. Teraz mam wrażenie, że wszystko mi się przywidziało, cała dziwna aura była tylko kreacją mojej wyobraźni. Zaczynam wariować…
Wychodzę na powierzchnię, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Jest jeszcze widno, więc przypuszczam, że nie leżałam nieprzytomna długo. Siadam na murku. Zastanawiam się, czy moja psychika nie ulega powolnej degradacji. Machinalnie zaczynam bawić się pierścionkiem mamy, który mam na palcu. Wszystkie pytania zaczynają się mnożyć i mnożyć w nieskończoność.

~*~

Mam dość niespodzianek na jeden dzień i wolę uniknąć kolejnych. Zmęczona, wracam do internatu. Moja rana na czole przysparza mi wiele nieprzyjemności. Cały czas sączy się z niej krew, a ból głowy nie daje mi wytchnienia. Przed północą nie mogę już wytrzymać, więc ryzykując wiele, udaję się w kierunku piętra nauczycieli. Mam marną nadzieję, że może Lane będzie przechodziła gdzieś w pobliżu. Wszyscy zaszyli się dawno w swoich sypialniach i nikomu nie chodzi po głowie, by wybrać się na nocne zwiedzanie szkoły. Tylko ja wyglądam na tak szaloną. Mam tylko nadzieję, że kieszonkowa latarka wystarczy mi, bym nie wybiła sobie wszystkich zębów w poszukiwaniu odpowiedniego korytarza. O dziwo, szkoła w nocy wydaje się zupełnie innym budynkiem.
Przemierzam ciemny korytarz i przeciskam się wąską klatką schodową na górę. Jestem teraz na parterze szkoły. Trochę dziwi mnie fakt, że główny budynek nie jest zamykany na noc. Szczerze mówiąc, uczniowie mogą wejść gdziekolwiek chcą. Nie wiem, czy to do końca bezpieczne, jednak nie narzekam w tej sytuacji. Wciąż kręcę się w kółko, nie mogąc znaleźć schodów na górne piętra. Przechodzę właśnie koło dziedzińca, gdy słyszę szelest. Jakaś osoba idzie z naprzeciwka. Odskakuję jak oparzona i z bijącym sercem kryję się za najbliższym filarem. Odgłos kroków się nasila, jakby nieznajomy właśnie zaczął biec. Mój oddech przyśpiesza. Ktoś już się zbliża!
— Chodź szybko! — Zza moich pleców wyskakuje Trevor i szybko ciągnie mnie za rękę. Wystraszona i zdezorientowana nie mam czasu, by zaprotestować. Zaraz potem siedzimy razem między krzewami piwonii i obserwujemy. On wpatrzony jest na widoczny fragment dziedzińca, a ja wręcz odwrotnie, patrzę na jego skupioną twarz i za cholerę nie wiem, o co chodzi.
— Co ty wyprawiasz?! — Podnoszę głos, a on natychmiast gromi mnie tym przeszywającym spojrzeniem. Ja jednak nie rezygnuję. — Masz mi w tej chwili powiedzieć. — Żądam szeptem. On ucisza mnie ruchem dłoni. Ponownie słyszymy szelest i kroki. Ktoś tutaj jest. Najwidoczniej Trevorowi zależy, by się czegoś dowiedzieć i pozostać niezauważonym. Postanawiam, że będę cierpliwa, a może w ten sposób sama uzyskam jakieś informacje.
Mija kilka minut i oboje widzimy przez niewielką szparę w zaroślach, że na dziedzińcu zjawia się nie kto inni, a pan Cornsby, sfiksowany nauczyciel historii, kolekcjoner samochodzików. Marszczę czoło, gdy widzę właśnie jego w samym centrum tej dziwnej sytuacji. Mam pytające spojrzenie i już chcę zagadnąć Trevora. On chyba to wyczuwa, bo od razu przystawia sobie palec do ust i patrzy na mnie tak, jakby to była walka na śmierć i życie. Wcale nie podoba mi się ten poważny wyraz twarzy. Mam wrażenie, że pakujemy się w kłopoty. Tyle, że on wie o co chodzi, a ja nie mam pojęcia...
Po dłuższej obserwacji wydaję mi się, że Cornsby wygląda inaczej, niż zwykle. Jego jasne loczki na głowie nie sterczą na wszystkie strony, a są raczej oklapnięte. Mężczyzna chodzi w kółko zdenerwowany i pociera dłonią kark. Coś tutaj nie gra. Obok nauczyciela pojawia się nagle inny mężczyzna, wychodzi wręcz znikąd. Ma na sobie dziwne ubranie, jakby zapomniał przebrać się z szlafroka. Jednak najbardziej, mój wzrok przykuwają jego białe włosy do ramion. Człowiek zaczyna mówić coś, a Cornsby zaraz mu odpowiada. Ja jednak nic nie słyszę, Trevor chyli głowę, jakby minimalnie łapał dźwięki. Przyglądam się uważnie sytuacji. Mam wrażenie, że między tamtymi dwoma jest jakiś konflikt, nie patrzą na siebie spokojnie, a ich gesty są napięte. Wyglądają, jakby zaraz mieli zacząć okładać się pięściami. Do tego jednak nie dochodzi. Cornsby wyciąga w kierunku mężczyzny z białymi włosami dłoń, chyba coś w niej trzyma, ale nie jestem pewna. Tamten również wyciąga rękę, potem chowa coś do kieszeni. Tak, to na bank była jakaś wymiana. Na koniec oboje dziwnie ściskają swoje ręce, łapią się aż w łokciach i po krótkim skinięciu głowami, odchodzą w przeciwne strony. Ja siedzę w krzakach z człowiekiem, który mnie nienawidzi i nie mam pojęcia, na co właśnie patrzyłam...
Gdy mija kolejna minuta, a my nadal się nie ruszamy, wstaję zniecierpliwiona. On ciągnie mnie jednak do ziemi, przez co nogi mi się plączą i bezwładnie spadam na jego klatkę piersiową, powalając nas oboje na ziemię. Świetnie.
— Przepraszam, to niechcący. — Szybko się podnoszę, by zwiększyć dystans między nami. On milczy, jednak cały czas patrzy mi w oczy, a ja zaczynam się denerwować tą sytuacją. Widzę w nim chłód i skrywaną nienawiść. Nie wiem tylko z jakiego powodu, przecież siedziałam cicho, tak jak kazał! — Co to był za człowiek? — Pytam najspokojniej, jak mogę. Nie chcę czuć już tego ohydnego spojrzenia, które przeszywa mnie na wlot.
— Na nas już czas. — Odpowiada tylko i wstaje. Rozgląda się na boki badawczo, gdy nikogo nie widzi, ponownie chwyta moje przedramię i ciągnie za sobą. Nie podoba mi się ten nawyk. Ostatnio zbyt często mną tarmosi, a ja nie dam sobie niczego dyktować.
— Puść mnie natychmiast!
Zatrzymujemy się pod ścianą budynku, między filarami.
— Nie drzyj się, jest środek nocy. Nie chcesz żeby nas tutaj nakryli. — Ma świętą rację, jak by to wyglądało... Milknę i strzelam w niego oskarżycielskim spojrzeniem. Nie ręczę za siebie jeśli on mi nie powie, co tu jest grane.
— Mów natychmiast.
— Nie przyjmuję rozkazów od ciebie. — Wypluwa wręcz w moją stronę.
— Uwierz, nie chcesz zobaczyć, jak tracę kontrolę. — Warczę, by go nastraszyć, ale mój plan nie działa.
— Nie raz miałem już okazję. — Sprzedaje mi wredny uśmieszek, który w ogóle nie pasuje do jego poważnej twarzy.
Nagle czuję, jakby ktoś potężnie uderzył mnie w głowę. Łapię się automatycznie za skronie i syczę. Ból trafia mnie tak nagle, że moje kolana uginają się i bezwładnie osuwam się po ścianie. Od razu zapominam o Trevorze i naszej sprzeczce. Jak to możliwe, że tak długo ignorowałam ten ból głowy?
— Nie nabiorę się na tę sztuczkę. — Słyszę, że Trevor warczy gdzieś w oddali. To jednak mnie nie obchodzi, koncentruję się tylko na bólu i wewnętrznym krzyku, by w końcu to ten koszmar ustąpił.
— Ivassso...
Znowu ten potworny szept!
O, nie! Dopadli mnie! Czuję czyjeś dłonie na swoim ciele. Błądzą po moich ramionach i podnoszą mnie do góry. Nie! Zostawcie mnie!
Zapada ciemność.

~*~

Słońce świeci ochoczo i wpada przez okno wprost na moją twarz. Uchylam powieki i z powrotem je zaciskam. Nie wiem, czy chcę budzić się w tym świecie. Myśli zaczynają nabierać rozpędu i nagle trafia do mnie, co ostatnio przeżyłam. Ruiny, drzwi, Cornsby i Trevor... No właśnie. Łapię się za głowę. Jednak już mnie nie boli. Czuję, że na czole mam skrzepniętą krew, chociaż rana jest dość świeża. Decyduję się otworzyć oczy. Pokój jest bardzo jasny. Ze zmarszczonym czołem, podnoszę się na łokciach i coś od razu mi nie pasuje. To nie jest moja sypialnia...
Odwracam głowę i widzę, że Trevor śpi w najlepsze na łóżku obok. Musiał mnie tutaj przynieść, bo nie widzę innego rozwiązania tej zagadki. Odkrywam kołdrę i po woli stawiam nogi na podłodze. Drewno skrzypi i od razu krzywię się na ten dźwięk. Nie chcę obudzić Addingtona, ta sytuacja i tak jest dziwaczna. Chwytam klamkę.
— Nawet nie masz zamiaru mi podziękować, co? — Odzywa się mój "wybawiciel" najbardziej lodowatym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Odchrząkuję znacząco.
— Nie chciałam cię budzić. — Staram się być szczera. Mam nadzieję, że szybko skończymy te przedstawienie i będę mogła wyjść. Teraz i tak nic z niego nie wyciągnę.
— Słuchaj, jesteś tutaj tylko z jednego powodu. — Trevor wstaje z łóżka i zaczyna się zbliżać, a ja automatycznie cofam się i jedyną moją przeszkodą pozostaje ściana. — Przyniosłem cię, bo czegoś sobie nie wyjaśniliśmy w nocy.
Marszczę brwi, obserwując, jak jego spojrzenie staje się coraz bardziej gniewne. Nie podoba mi się to.
— To, co zobaczyłaś, kogo zobaczyłaś... Musisz o tym zapomnieć, zrozumiano?
— Nie ma mowy! Ciągle stawiacie przede mną nowe zagadki, ja w końcu chcę dojść do prawdy! — Krzyżuję buntowniczo ręce.
Trevor przymyka powieki i pociera je palcami, wygląda na zmęczonego.
— Nie miałaś prawa tego widzieć, rozumiesz?
— Nie, właśnie nie rozumiem. — Mówię dobitnie i mam wrażenie, że na jego twarz wypływa gniew.
— Jesteś idiotką, czy tylko taką grasz, Ellen? A może mam przestać się zgrywać i nazwać rzeczy po imieniu, Ivaso.
— Coś ty powiedział? — Oczy rozszerzają mi się automatycznie. To imię. To przeklęte imię! Jego mina  natychmiast się reflektuje, jakby zrozumiał, że powiedział za wiele.
— Wynoś się. — Mówi głosem wypranym z emocji. Jestem w szoku. Nie mam słów na to, co właśnie czuję. On zna odpowiedzi! Być może wie, co stało się z moją mamą i dlaczego dziwnie się czułam w ruinach. On jest kluczem. Nie mogę nic teraz zrobić. Trevor jest wściekły i nienawidzi mnie za coś, o czym nie mam pojęcia. Najbezpieczniej będzie teraz, jak zostawię go w spokoju i znajdę inną drogę, by dotrzeć do tego chłopaka.

~*~

Po zjedzeniu skromnego śniadania w pustej kantynie, wsiadam na rower i jadę do apteki, by kupić jakieś leki. Głowa ponownie zaczyna mi dokuczać, a do tego z rany na czole zaczęła sączyć się dziwna substancja, co mnie mocno niepokoi. Na szczęście w wiosce, gdzie odbywał się festyn we wrześniu jest otwarty punkt apteczny. Sprzedawczyni nie jest zadowolona widząc moje czoło. Zaczyna wykrzykiwać, że natychmiast potrzebuję szycia i zastrzyku przeciw tężcowi. Na nic się zdają tłumaczenia, że dopiero wczoraj rano wyszłam ze szpitala. Każe mi tam wracać i to zaraz. Nie mam innego wyjścia, jeśli chcę dostać jakieś proszki, to muszę ponownie odwiedzić szpitalne korytarze. Nie pozostaje mi nic innego, tylko wrócić do internatu i zaczekać na autobus do Middleham. Gdy jestem już na miejscu, lekarz szybko zszywa ranę i daje mi kilka pigułek, abym mogła usnąć w nocy. Jestem mu naprawdę wdzięczna. Nie wspomnę jednak o wyrazie jego twarzy, gdy zobaczył mnie ponownie w szpitalu…
Przy wyjściu spotykam znajomą twarz.
— Ellen? Znowu na mnie wpadasz? — Śmieje się Ash i przyciska mnie do siebie na powitanie. Dziwi mnie ten powitalny gest i szybko uwalniam się od niego, czując się speszona w niewyjaśniony sposób.
— Cześć. — Mówię smętnie. Co on tutaj robi? Mam wrażenie, że tylko śledzi i czeka na moment, żeby do mnie zagadać.
— W porządku? — Pyta z dziwną, jak na niego troską. — Co ci się stało? Wczoraj tego nie było. — Wskazuje na moje czoło.
— Nie ważne. W ogóle, co tutaj robisz?
— Odbieram cię ze szpitala, a co innego miałbym robić?
— Tyle, że ja już raz wyszłam.
— Jak to? — Marszczy czoło.
— Wczoraj rano, a teraz musiałam wrócić, bo… Z resztą, nie ważne. — Macham dłonią i mijam go.
— Chodź, niedaleko mam auto.
Jedziemy w ciszy. Mam wrażenie, że Ash stara się, aby mnie niczym nie urazić. Jest bardzo ostrożny. Zadaje tylko zdawkowe pytania. Nakłania mnie też do zrelacjonowania wizyty ojca w szpitalu, więc w kilka minut mu ją streszczam. Ash nie dziwi się, że tata mnie jednak odwiedził. Atmosfera się odrobinę rozluźnia i Rowley przez resztę drogi stara się mnie rozśmieszać. Nawet mu to wychodzi, bo ma w zanadrzu kilka dobrych historyjek. Przyznam szczerze, że poprawia mi to humor. Jestem mu za to wdzięczna.
— Wiesz co? — Zaczyna Ash.
— Hmm?
— Zastanawiałem się, czy ci to zaproponować. Byłaś bardzo osowiała, ale myślę, że to dobry pomysł na relaks.
—  Cokolwiek związanego z relaksem i się na to piszę w ciemno! — Śmieje się, napełniona pozytywną energią.
—  Chcemy dziś z Victorem rozpalić ognisko przy internacie. Spokojnie, mamy dobre miejsce. — Mówi w obronie, gdy widzi mój miażdżący wzrok.
— Dlaczego? — Jestem zaciekawiona tym pomysłem.
— Pomyślałem, że moglibyśmy zrobić coś zakazanego. — Posyła mi łobuzerski uśmiech. — No powiedz, Ellen, kiedy ostatnio się zbuntowałaś?
Śmieję się pod nosem.
—  Cały czas się buntuję.
—  Ha! Co ci szkodzi ten kolejny raz?  
Podnoszę brew tajemniczo. Czy Ash właśnie zaprasza mnie na swoją imprezę?
— Spokojnie, nie mam w zanadrzu żadnych asów. Tylko my, parę chłopaków i dziewczyn ze szkoły, dobra muzyka, jedzenie. Będzie w końcu okazja, by pogadać o twoich koszmarach, śledztwie. No wiesz… Moglibyśmy razem coś wykombinować. Będzie dużo czasu, a przy ognisku zawsze fajniej się rozmawia.
— Wiesz... Wolałabym nie rozpowiadać tego wszystkiego przy ludziach i tak już gadają, że jestem wariatką i morderczynią. — Czuję przypływ smutku na myśl, że tak mnie widzą inni, a ja nic z tym nie mogę zrobić. Wpatruję się w drogę. Jednak samo ognisko.. to fajny i ryzykowny pomysł — robić tajną imprezę na terenie szkoły, ale w sumie, co mam do stracenia? Nie chcę siedzieć w pokoju sama, gdy większość będzie się bawić. — To chyba nie jest taki zły pomysł. — Stwierdzam po chwili. Słyszę jak Ash zaśmiewa się pod nosem. — Zróbmy najlepszą tajną imprezę w historii szkoły!
Razem się śmiejemy.

~*~

— Jesteś już gotowa? — Słyszę głos Asha i głośne pukanie do drzwi.
— Mamy gości? — Ożywia się nagle Curt i szybko zaczyna ogarniać swoje porozwalane ubrania.
— To tylko Rowley. — Odpowiadam Curt i zakładam buty. — Możesz wejść! — Rzucam głośno Ashowi, dając uprzednio chwilkę koleżance, by mogła zapanować nad bałaganem i nonszalancko ułożyć się na łóżku. Nie opiszę, jak zabawnie to wygląda.
— Witam, drogie panie. — Wchodzi i rzuca mi swój najlepszy uśmiech, a ja ledwo powstrzymuję śmiech, gdy to widzę. Dziś wygląda inaczej. Lustruję go wzrokiem, zaskoczona tym, co widzę. Jego włosy nie są tak doskonale ułożone, a strój wygląda niemalże na wygodny. Nie ma już eleganckich spodni, a zwykłe dżinsy. Jednak z białej koszuli nie zrezygnował. Zdecydował się jedynie rozpiąć dwa pierwsze guziki. Wygląda bardzo dobrze.
— Cześć, Ash! — Curt wstaje z łóżka i wyszłoby prawie idealnie, gdyby nie potknęła się o podręcznik do matematyki. Dziewczyna wpada na Asha, a z boku wygląda to tak, jakby zachłannie próbowała go objąć. Rowley zaczyna rechotać, a twarz Curt przypomina teraz buraka najszlachetniejszego koloru. Nie mogę powstrzymać głośnego śmiechu. Wszystko wygląda na to, że dzisiejszy wieczór będzie w stu procentach udany.
— Przepraszam. — Duka Curt zawstydzona, jednak Ash jest nadal sobą.
— Spokojnie, moja droga, przyzwyczaiłem się do tego. — Uśmiecha się, gładząc w tym samym czasie jej ramię. Śmieję się pod nosem, bo często używa tego tonu głosy, gdy się przekomarzamy.
— Nie ma z tobą Victora? — Rzucam pytanie, biorąc kurtkę z wieszaka i odwracam się do Rowleya. Curt także spogląda na niego z zainteresowaniem.
— On jest już na miejscu. Dobrze, musimy się zbierać. Panie przodem. — Komunikuje Ash, wskazując ręką drogę do wyjścia. — Nie zabierasz swojej uroczej koleżanki?
Nie wspominałam nawet Curt o ognisku. Nie to, że nie chciała, ale po prostu nie byłam pewna, czy jest to zamknięta impreza.
— Zbieraj się, lecimy się zabawić. — Śmieję się do Curt. Dziewczynie nie trzeba tłumaczyć dwa razy, chwyta tylko kurtkę i wychodzimy z pokoju we trójkę.

~*~

— Ciemno tutaj, co nie? — Szepcze Curt, ściskając moje ramię. Przeciskamy się przez zarośla. Impreza jest organizowana w sporym oddaleniu od głównych budynków szkoły, za niewielkim laskiem, a raczej pośród niego. Chłopaki zadbali, by przytargać tam drewniane ławki i zorganizować przekąski na kilku małych stolikach. Jest też alkohol, który najszybciej znika w gardłach zebranych imprezowiczów.
— Mam nadzieję, że zorganizowaliście jakieś jedzenie oprócz chipsów. Umieram z głodu! — Mówię ożywiona, gdy w oddali widzimy ognisko i majaczących ludzi. Powoli słychać też pierwsze dźwięki muzyki.
— O to się nie martw. — Odpowiada Ash. — Mamy małą lodówkę na akumulator. Wszystko jest świeże.
To nie jest szczyt marzeń, przyznam się szczerze, ale od razu poprawia mi się humor na wieści o jakikolwiek treściwym jedzeniu. Na imprezie pojawia się wiele osób ze szkoły, których mniej lub bardziej kojarzę. Dziwne, bo nikt nie patrzy na mnie z pode łba, żadne spojrzenie nie ocenia. Może mnie nie poznają? Może już zapomnieli o tym, że na oczach całego żeńskiego internatu prawie zmasakrowałam dwie samozwańcze królewny? Oby. Na szczęście, w tłumie nie widzę żadnej z trzech znienawidzonych żmij. Nie pojawiła się ani Jules, ani bliźniaczki. Bardzo dobrze. Mimo niemiłych przygód, które mnie ostatnio spotykają, dziś wieczorem mam dobry humor. Pierwszy raz od wielu dni.
— To co zjemy? — Odzywa się Rowley z entuzjazmem.
— A jaki jest wybór?
— Mogę upiec steki z indyka, co ty na to?
— To brzmi całkiem nieźle, ale jak? Przecież to ognisko. Nie mów, że piekarnik też wykombinowałeś? — Śmieję się i kołyszę jednocześnie w rytm muzyki.
— Tak, jak to ludzie robili milion lat temu. — Śmieje się. Podnoszę brwi w geście zaskoczenia. Co on znowu wymyślił? — Victor załatwił kratę od grilla, wszystko załatwione. Tam są plastikowe talerze. Zaraz będziemy ucztować! — Porywa mnie do tańca. Teraz mogę już potwierdzić to, że jest znakomitym tancerzem.
— Gdzie nauczyłeś się tak ruszać? — Śmieję się, gdy kolejny raz mnie obraca w tańcu.
— Tu i tam. —  Szczerzy się, gdy przelotnie na niego spoglądam. — Matka mnie kiedyś uczyła.
Jego ruchy mnie zadziwiają. Zaczynam się bać, że przy nim wyglądam jak sierota. Jego szczery uśmiech szybko rozwiewa moje obawy. Twarz jaśnieje mu w blasku, który bije od ogniska. Mam ochotę tylko tańczyć i śmiać się z byle czego. Zapominam o wszystkich dramatach na maleńką chwilkę.
— Nie poznaję pana. — Zaczepiam go zadziornie, gdy już przestaje mnie obracać i tańczymy obok siebie. Ash podnosi jedną brew i uśmiecha się tajemniczo. — Czyżby pan był pod wpływem wyjątkowo mocnego alkoholu? — Chichoczę pod nosem. Ash wywija następny piruet i ponownie znajduję się blisko niego. Patrzę mu prosto w oczy.
— Nie wykluczam takiej możliwości, madame. — Sprzedaje mi charakterystyczny półuśmiech. Teraz mam wrażenie, że te duże tęczówki są o barwie bursztynów. Patrzą prosto na mnie z niewyjaśnionym blaskiem. Przyznam szczerze, że powoli zatracam się w tym spojrzeniu. Ash przybliża się do mnie bliżej, bo zaskakuje nas ballada wydobywająca się właśnie z głośników. Żadne z nas się nie odzywa. Nie wiedziałabym nawet, co mogłaby powiedzieć. Po prostu pragnę trwać w tej chwili i czuć ciepło bijące od człowieka stojącego obok. Ale moment. Czy ja właśnie myślę o nim w ten sposób? To jakieś szaleństwo. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Nie jestem w stanie określić, co właśnie czuję. Czyżby to był strach? Rowley jeszcze o kilka cali zmniejsza dzielący nas dystans, a mi nagle robi się gorąco.
— Chyba pójdę się czegoś napić. — Oświadczam gorączkowo i szybko wyswobadzam się z jego silnych ramion. Nie odwracam się, nie chcę widzieć teraz jego miny. Czy jest zawiedziona? Może smutna? Potrząsam głową, by oddalić wszystkie niepokojące myśli, które właśnie mną targają. Nalewam do plastikowego kubka pierwszy z brzegu napój i wypijam jednym ruchem.
— Jak się bawisz? — Pytam Curt, która nagle pojawia się obok i także sięga po picie.
— Genialnie! — Przyznaje z uśmiechem i potrząsając głową, kołysze się do muzyki, po czym zaspokaja pragnienie.
— To super. — Odpowiadam z entuzjazmem, obserwując, jak zatraca się w muzyce.
— Widzisz tego chłopaka, po drugiej stronie ogniska, co nie? — Nachyla się nagle w moją stronę. Podążam wzrokiem w pokazanym kierunku.
—  Tam? Przecież to Victor.
Curt zaczyna się nerwowo śmiać, jednak jej policzki stają się nagle bardziej czerwone.
—  Nie, ten obok. — Pokazuje niewyraźnie palcem. Spoglądam na przystojnego blondyna, który właśnie śmieje się podczas rozmowy z innymi chłopakami. — To Logan Wilmer. Niezłe ciasteczko.
Parskam śmiechem, widząc, jak Curt lustruje wzrokiem uśmiechniętego Logana.
— Do boju! — Krzyczę, chociaż muzyka i tak mnie zagłusza.
— Csii! Zgłupiałaś! — Curt zaczyna desperacko machać rękami, bym się uciszyła. Nie mogę przestać się śmiać z jej miny. Alkohol już trochę uderzył jej do głowy.
— No, no, niczego sobie ten Wilmer. — Stwierdzam po krótkiej obserwacji. Zerkam na Curt, która robi maślane oczy.
— Jest w drużynie pływackiej Redbricks, dlatego ma takie ciało, co nie. — Wzdycha rozmarzona.
— No to co tutaj jeszcze robisz? — Podnoszę brew. — Podryw na zakazanej schadzce. To dopiero coś. — Chichoczę.
— Przestań. — Spogląda na mnie poważnym wzrokiem. — Nie mam u niego szans. Popatrz na mnie i potem na niego.
— O co ci chodzi? Jesteś śliczna, zabawna. Niczego ci nie brakuje.
— Jestem jak słoń w składzie porcelany. Nawet o głupią książkę potrafię się potknąć, co nie?
Patrzę na nią powątpiewająco.
— Ja ostatnio potknęłam się o własne nogi. — Odpowiadam z uśmiechem, przypominając sobie scenę, gdy upadłam na Trevora w krzakach. — Przestań się przejmować. Jesteś taka, a nie inna i to jest w tobie najpiękniejsze. Bądź sobą. — Pocieram jej ramię, a Curt uśmiecha się słabo, lecz to już coś.
— No dobra. Pogadam z nim.
— Trzymam kciuki! — Sprzedaję jej małego kopniaka na szczęście i wystawiam dwa kciuki, gdy odchodzi. Zaraz potem widzę Asha, który zbliża się z dwoma talerzami. Posyłam mu uśmiech i razem się oddalamy. Znów dopada mnie dziwna fala ciepła. Nie mam pojęcia, czy to pozytywne, czy negatywne uczucie. Staram się zachowywać normalnie. Mam nadzieję, że między nami jest wszystko po staremu. Nie potrzebne mi żadne ekscesy, czy odwracacze uwagi.
Siadamy z dala od reszty grupy. Tutaj jest ciemniej i ciszej. Na kolanach mamy talerze ze stekami, które pachną genialnie. Zapach ziół unosi się w nocnym powietrzu.
— Powiedz, czy nie jestem genialny? — Pyta zadowolony z siebie.
— Nie, wcale nie jesteś. — Mówię zaczepnie i daję mu kuksańca w bok. —  To Victor załatwił kratkę od grilla. — Oboje się śmiejemy. Muszę przyznać, że pójście na tę imprezę okazało się dobrym wyborem.
— Ellen?
Patrzę na niego, dając znak, że słucham. Dostrzegam, że jego ciemne oczy teraz wydają się być czarne, a znajomy błysk, zmienia się w tańczące iskierki.
— Opowiedz mi o tych snach.
Wzdycham i odwracam głowę. Nie mam ochoty wracać choćby na moment do tych koszmarów. Mam tak wspaniały humor, impreza jest genialna... Jesteśmy tutaj i jest pięknie. Nie chcę psuć sobie humoru. Jednak z drugiej strony pragnę, aby ktoś mi pomógł. Prostuję się i siadam do niego przodem.
— Zaczęło się od razu, gdy przeprowadziliśmy się do Middleham. Zawsze śni mi się to samo i w identyczny sposób, a potem… — Waham się, ciarki wchodzą na moją skórę. — Gdy się budzę, mam wrażenie, że widzę cień gdzieś w pokoju, zaraz potem się ulatnia. Czuję wtedy czyjąś obecność… — Nie chcę patrzeć mu w oczy, boję się, że weźmie mnie za idiotkę, pomyśli coś, co wszyscy ostatnio mówią głośno.
Ash milczy przez dłuższą chwilę, chyba się nad czymś zastanawia.
— Opisz ten koszmar.
Ponownie wzdycham. Najwidoczniej ignoruje wspomnienie o dziwnym cieniu, który mnie nawiedza.
— Zawsze jest zima, biegnę przez las, ktoś mnie goni, jacyś ludzie nawołują, ale nie rozumiem tych słów. W ogóle ich nie znam, jakby były w innym języku. Za każdym razem, na sam koniec, dopadają mnie, a w tłumie nad sobą widzę niewyraźnie jakąś twarz. Wiem tylko, że ją znam. Czuję wielki żal, że ta osoba mi nie pomaga, że mnie właśnie zdradza. Następnie ktoś z tłumu dźga mnie na śmierć. — Mam wrażenie, że oczy Asha nagle się rozjaśniają. Obrazuję to wszystko, co zawsze widzę. Gdy sobie to przypominam, zalewa mnie fala gorąca.
— A postać? Śni ci się?
Zastanawiam się przez moment.
— O ile dobrze pamiętam, to nie. Nigdy mi się nie przyśniła. Przemyka gdzieś obok, ale na jawie. Często, gdy budzę się po koszmarze... — Wzdrygam się na samo wspomnienie. — Dobrze wiem, że to brzmi beznadziejnie. — Burczę pod nosem i spuszczam głowę. Czuję na sobie jego wzrok. — Jestem świrnięta.
— Ludziom śnią się różne rzeczy, może to po prostu projekcja snu. — Jego głos jest pokrzepiający. — Gdy się budzisz, to przez chwilę jesteś na granicy.
— Jakiej granicy? — Dziwię się, podnosząc głowę.
— Świadomości z nieświadomością. Nie jesteś w stanie wtedy stwierdzić, czy śnisz, czy już nie. Może zjawa jest po prostu znakiem, że sen się kończy?
Jego słowa brzmią jak pytanie, a ja szukam odpowiedzi.
— Może… — Szepczę i z całej siły chcę w to uwierzyć. Zapada cisza. — Jakby się dobrze zastanowić, to ten cień pojawiał się także w otoczeniu… — Przyznaję pod nosem. — Czy to nie obala twojej teorii?
— Jak to? — Marszczy czoło.
— Kilka razy miałam wrażenie, że ktoś stoi wśród drzew przed domem. Widziałam go przy jeziorze, a nawet tutaj, na terenie Redbricks. Teraz przypominam sobie jeszcze jedną sytuację… Gdy jechałam z rodzicami do Middleham, zatrzymaliśmy się na noc. Tam też czułam się obserwowana i widziałam czyjś cień. — Wyznaję. — I... jest jeszcze coś. — Waham się przez moment, ale ostatecznie czuję, że to właściwa osoba i odpowiedni moment. Siłą rzeczy, zaufałam komuś, kto zasługuje na to najbardziej ze wszystkich znanych mi osób. To Ash jest jedynym człowiekiem, który mnie do tej pory nie okłamał. Decyduję się powiedzieć mu wszystko. — Słyszę szepty, śmiechy, które przeradzają się w straszne, ogłuszające hałasy, których nie mogę powstrzymać... Potem zwykle tracę przytomność, bo całość mnie ogłusza i paraliżuje.  To właśnie stało się po bójce w internacie. Odpłynęłam. — Spuszczam głowę. Teraz albo mi uwierzy, albo wyśmieje. — Czemu nic nie mówisz? — Pytam z niepokojem.
— Myślę… — Powaga w jego głosie jest miażdżąca. Mam nadzieję, że nie wezwie "pogotowia psychiatrycznego". — Jaką masz pewność, że nie są to zbiegi okoliczności?
Spoglądam na niego z kpiną.
— Chyba żartujesz.
— To wszystko jest skomplikowane. — Twierdzi poważnie. — Nie jestem ekspertem w tych sprawach. — Dodaje z ledwo słyszalny żalem. Wzdycham ciężko. W sumie, to tego się spodziewam. Nikt nie może mi pomóc.
— Jak ty sobie poradziłeś z koszmarami? — Pytam z nadzieją, że zaraz szybko znajdziemy sposób. Ash odrywa się od swoich myśli. Chyba zaskakuję go tym pytaniem, spuszcza wzrok.
— To długa opowieść i nie chcę cię nią zanudzać, Ellen. Naprawdę. — Mówi, drapiąc się po karku. — Jestem pewien, że w niczym ci ona nie pomoże.
— I tyle? — Pytam zdziwiona. — Miałam nadzieję, że razem coś wymyślimy.
— Przepraszam cię.
Boję się, że koszmary nie dadzą mi spokoju… Milczymy, wpatrzeni w nasze talerze z ledwo ciepłym już jedzeniem. Zaczynam przyglądać się swojej kolacji.
— Smacznego. — Mówi Rowley i od razu zaczyna zabierać się za swój kawałek. Myślę przez kilka chwil i nie jestem do końca pewna, czy chce mu powiedzieć o prośbie, a raczej rozkazie Trevora. Nie chcę prowokować kogokolwiek do nienawiści. Myślę jednak, że o tym powinien wiedzieć. Chociaż o drzwiach nie wspomnę, dopóki sama nie rozwiążę, co się właściwie stało w ruinach.
— Ash?
— Hmm? — Ma usta pełne jedzenia.
— Muszę ci o czymś jeszcze powiedzieć.
— Wal. — Mówi, przełykając.
— Wczoraj rano miałam dziwną wizytę... zjawił się brat Jules, Trevor Addington.
Ash się krztusi.
— Trevor? Po co? — Nie kryje swojego zaskoczenia.
— Sama nie wiem dokładnie. Przyszedł i mówił o ruinach w lesie, chciał żebym…
Słyszymy szelest za plecami. Zalewa mnie fala gorąca.
— Spokojnie, to tylko jakieś zwierze. Co chciał Addington?
Przełykam ślinę i oddycham z ulgą.
— Powiedział, że muszę przejść przez te drzwi. Gadał, jakby urwał się z horroru. Nie wiem, o co mu chodziło... — Mamroczę niewyraźnie. Spoglądam na Asha, który ma bardzo napiętą twarz. Nie patrzy na mnie, wzrok ma skierowany gdzieś w dal.
— Nie słuchaj go, rozumiesz? — Zwraca się w moją stronę ze śmiertelnie poważną miną.
— Dlaczego? Przecież to bajki.
— Słuchaj, Ellen. Wielu rzeczy jeszcze nie rozumiesz, ale jest jedna, którą musisz pojąć. Nie zbliżaj się do tych drzwi, proszę cię na poważnie. — Chwyta moją dłoń i ściska ją. Widzę w jego oczach przerażenie.
— Dlaczego, co się stanie jeśli tam pójdę?
— Mówiłem ci już, gdzie prowadzi te wejście.
— To tylko głupia historia, Ash. — Krzywię się, słysząc znów te brednie.
— Ufasz mi choć trochę? — Na jego twarzy maluje się desperacja. Kiwam głową, potwierdzając. — Więc posłuchaj mnie.
— Tam. Nic. Nie. Ma. — Mówię dobitnie, a on tylko kręci głową nie dowierzając, że wciąż go kwestionuję. — Ja tam byłam, Ash. — Wcześniejsze postanowienie właśnie poszło w niepamięć. Siłą rzeczy muszę mu wyznać prawdę. Jego oczy otwierają się szerzej.
— Żartujesz.
— Otworzyłam je. Tam nic nie ma, tylko stara ściana.
Rowley, jak oparzony wstaje z miejsca i zaczyna szybko chodzić dookoła. Widzę, że jest przerażony i zaskoczony w równym stopniu. Pociera dłonią swoją szczękę z lekkim zarostem.
— Nie... nie... To niemożliwe. — Mruczy pod nosem.
— Hej. — Wstaję do niego i zachodzę mu drogę, by się w końcu zatrzymał. — Powiedz mi, o co chodzi. — Patrzę prosto w te przestraszone oczy.
— To oznacza tylko jedno. Nie masz przekaźnika, Ellen.
Słyszymy ponowny szelest za plecami.
— A co tutaj się dzieje?
Dobiega nas ironiczny, męski głos. Jestem zaskoczona i o mało co, nie wpadam na Asha. Rowley także zdaje się być zdezorientowany. Odgarniam włosy, które opadły mi na czoło. Ash obraca się jak oparzony.
— Lewal? Co ty tutaj robisz?!
Szybko idę w jego ślady. Przed sobą ledwo dostrzegam mężczyznę kilka lat starszego od nas. Ma na sobie ciemny strój, który wskazuje, na to że posiada dużo pieniędzy. Ogień z daleka oświetla jego twarz i rzuca złote refleksy na ciemne włosy zawijające się za uszami.
— Wróciłem do domu, tak jak widzisz. — Mówi spokojnie i podchodzi w naszym kierunku. Stoję sparaliżowana i zawstydzona.
— Witaj, kochanie. — Mówi szarmancko magnetycznym głosem, po czym całuje wierzch mojej dłoni. Zachowuje się, jakbyśmy znali się od lat. — Nazywam się Lewal Welstor.
Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy słyszę brzmienie jego nazwiska, nie mogę odwrócić uwagi od ciemnych oczu.
— Ellen Prescoth. — Przedstawiam się rozkojarzona. Przy nim wydaję się być malutka niczym robaczek. Bije od niego siła, której nie umiem opisać.
— Elleeen. — Przeciąga moje imię, jakby je smakował, po czym przechyla głowę na bok, ocenia moją osobę. W tej samej chwili uderza mnie zapach ostrych perfum.
— Przecież byłeś… miałeś COŚ do załatwienia. — Odzywa się Ash, który wygląda na oburzonego zachowaniem Lewala. — Wyjechałeś i nie zapowiadało się, że wrócisz.
— Wszystko już jest w jak najlepszym porządku. Nie martw się o moje sprawy. — Odpowiada i uśmiecha się w charakterystyczny sposób, ani na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku. Po chwili, odsuwa się o krok. — Znów urządzacie zakazaną schadzkę? To chyba niestosowne, Ash. Nie pamiętasz, jak to się z reguły kończyło? — Mówi, oparty nonszalancko o pień drzewa. Teraz ogień oświetla lepiej jego postać, widzę go doskonale. Zaraz, zaraz… Otrząsam się z dziwnego zauroczenia. Jakie "znów"?
— Uważaj, Lewal. — Syczy Ash ostrzegawczo przez zaciśnięte zęby. Wygląda jak pantera, która przygotowuje się do skoku.
— Opanuj się. — Uspokaja go gestem ręki od niechcenia i zapala papierosa. W tej samej chwili ponownie spogląda w moim kierunku ciemnymi oczami, które przeszywają mnie na wskroś, robi mi się gorąco. Dostrzegam pociągający płomień w jego spojrzeniu. Nie wiem, co jest tego przyczyną, ale podobnie jak w stosunku do Asha, czuję coś znajomego w tych oczach. Wydaje mi się, że gdzieś je już widziałam, tak samo jak ten uśmiech. Cała jego postać wydaje się fascynująco niebezpieczna. Nagle odczuwam wielką chęć, by odejść od nich i wtopić się w tańczący tłum. Pragnę uciec od wzroku tego nieznajomego mężczyzny.
— Chcę z tobą porozmawiać. — Oznajmia zirytowany Ash i szybko oddala się na znaczący dystans. Lewal patrzy za nim i na odchodne rzuca mi kolejne spojrzenie, przez które czuję dreszcz. Oboje znikają w ciemnościach. Słyszę odgłosy kłótni. Zaciekawiona tematem, podchodzę cicho w kierunku drzew, za którymi zniknęli. Wszędzie panują egipskie ciemności, więc mam gwarantowany kamuflaż. Wiem… nie powinnam podsłuchiwać, ale moje zainteresowanie wzrasta o sto procent, gdy słyszę własne imię. Przysuwam się jeszcze bliżej, aby rozszyfrować ich słowa.
— Zostaw Ellen w spokoju. — Rozkazuje Ash ostro. — Już raz zniszczyłeś jej życie!
— O czym ty bredzisz? Przecież ja nie chcę Ellen. — Prycha Lewal niemal z obrzydzeniem.
— Dobrze wiem, co wyprawiasz. Nie byłem pewien, ale teraz wszystko jest już jasne — Warczy wkurzony Ash. — Dziwi mnie tylko fakt, że tak długo czekałeś, żeby wyjść z ukrycia.
— Doprawdy? — Cmoka Lewal.
— Ellen mi wszystko opowiedziała. Majstrujesz jej w głowie! Nie masz prawa naruszać jej prywatności, śledzić jej. Skończ to!
— Ty chyba nie dostrzegasz swojego upośledzenia. Ślepo wierzysz, że możesz ją odzyskać? —  Po jego tonie głosu, wnioskuję, że posyła mu kpiący uśmieszek. — Przecież gołym okiem widać, że nie ma choćby krztyny Ivaso. Jesteś tak głupi, na jakiego wyglądasz?
— Widzisz ją przez kilka sekund i już myślisz, że wiesz wszystko? Ja znam ją trochę dłużej i uwierz mi, znajdę sposób. — Dodaje groźnie Ash.
— Nie wiem, co knujesz, ale nie dorastasz mi do pięt. — Rechocze Lewal.
— Tylko ją tknij, a będziesz mieć ze mną do czynienia. — Grozi Rowley.
— Już za chwilę sam się przekonasz, że żyjesz urojeniem.
— Dobrze wiesz, że do jej osiemnastych urodzin nie pozostało dużo czasu. — Odpowiada Ash.
— I co z tego? Nawet lepiej, w końcu odzyskam, co moje. Myślisz, że tym razem będzie inaczej? — Kpi Lewal. — Ona zawsze wybierze mnie. — Dodaje pewnym siebie głosem. — Nie wybaczyła ci za pierwszym razem i nie wybaczy teraz! — Dodaje dumny z siebie.
Kręci mi się w głowie. Co oni wygadują?! Mam wrażenie, że znalazłam się w jakimś wyjątkowo dennym filmie i to w dodatku w samym środku niezrozumiałej akcji. A może to mi się po prostu śni? Szczypię się, aby wywołać pobudkę. Nic się nie dzieje... Nadal stoję w mroku i słyszę jakieś niezrozumiałe słowa. Nie wiem już, o czym mówią. Nie chcę wiedzieć. Jestem zdezorientowana i najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Muszę jak najszybciej wydostać się z tego miejsca!
Szybko łapię swoją torbę i przewieszam ją przez ramię. Boję się, że mnie zauważą, ale na szczęście tak się nie dzieje. Nadal są pogrążeni w dyskusji. Szybkim krokiem przechodzę przy tłumie imprezowiczów i tak szybko jak mogę, biegnę do internatu. Jestem już coraz bliżej budynku, więc zatrzymuję się na moment, by złapać oddech. Ręce mi drżą, a żołądek tkwi w gardle. Szczegóły rozmowy do mnie wracają. Nic nie rozumiem! O czym ta dwójka rozmawiała?
Ivaso...
Nagle rozszerzam oczy. Ten sen, koszmar... Wszystko łączy się w całość, potrzebna mi tylko wiedza w jaki sposób połączyć wszystkie puzzle... Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję, drżę. Zaczynam krztusić się i kaszleć, nie mogę złapać oddechu. Opieram dłonie na kolanach, jednak to nic nie daję. Nie mogę teraz zemdleć! Muszę doprowadzić się do porządku.
Raz.
Dwa.
Trzy.

Oddech wraca do normy, a ja zaczynam spokojniej już iść w stronę wejścia do budynku sypialnego. Najgorsze jest to, że nie mam kompletnie nikogo, aby zapytać o radę… Nikogo. Jestem całkiem sama w tym bagnie.







Jak Wam się podoba ten rozdział? 
Macie jakieś swoje przemyślenia, wnioski, domysły?
 Piszcie! :)

6 komentarzy

  1. Witaj, Olgo. Przeczytalam wszystkie rozdziały twojego opowiadania i muszę stwierdzić, że bardzo mi się spodobało! Czekam z niecierpliwością na następne części oraz na rozwiązanie tajemnicy Ellen.
    Pozdrawiam, Catharnach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! Bardzo się cieszę i mam nadzieję, że zostaniesz na długo. :)

      Usuń
  2. To był mega fantastyczny rozdział. Tyle się tu działo, że trudno opisać emocje podczas czytania każdego wątku. Trevor wykręcił Ellen w jakąś intrygę, którą tylko on zrozumiał. Za to Ash i ten nowy kłócą się o kobietę, którą Ellen nie jest. Tak mi się wydaje. Wszystko pewnie okaże się, gdy dziewczyna skończy osiemnaście lat. Czy to wtedy odzyska pamięć i przypomni sobie kim tak naprawdę jest i co się wokół niej dzieje?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Strasznie się cieszę, że Ci się spodobało! Zawsze lubię czytać te wszystkie Wasze domysły dotyczące fabuły. :D Zdradzę jedną, malutką rzecz - Ellen nie będzie musiała czekać do urodzin, by odkryć prawdę ;)

      Usuń
  3. WOWOWOWOW
    Nieziemskie! Z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej. Uśmiałam się, kiedy drzwi okazały się puste xD Lena Skołowska wspomniała, że Ash i Lewal kłócą się o kobietę, którą Ellen nie jest... Podejrzewam, że jest. Czuję inspirację Pamiętnikami Wampirów, czyż nie? Ale genialnie i w nowy sposób wykorzystane. Poza tym pytania narastają. Ale jedno chyba ogarniam. Ivaso to imię, tak? Ale inne pytania... Ach... No, po prostu, świetne i czekam na kolejny rozdział ;)
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! Wcale nie myślałam o Pamiętnikach, ale teraz jak na to patrzę, to mogło się to nasunąć jeśli chodzi o historię Eleny i Katherine, jednak tutaj zupełnie nie o to chodzi. Dobra kończę, bo za dużo spoilerów już tutaj padło, haha. Zapraszam we wtorek na nowy rozdział. :

      Usuń

© Halucynowaa | WS | X X X