Wychodzę z budynku i od razu
w twarz uderza mnie zimny podmuch wiatru. Nie dbam o to, nawet odruchowo nie
zakrywam się bluzą. Stoję przed głównym wejściem do szkoły i patrzę na
opustoszały plac. Na dole, przy parkingu zbiera się większa grupa ludzi. Ja
jednak stoję sparaliżowana. Czego mój ojciec chciał od tej dziewczyny? Na pewno
nie była to dorosła kobieta, miała za
młody głos. Nic z tego nie rozumiem...
Dzwoni telefon.
— Hej, Ellen! — Ash ma dziwnie zakłopotany głos po drugiej
stronie połączenia. — Przepraszam cię, ale
wyszła taka sytuacja... Spóźnię się chwilę, więc jakbyś mogła, to idź w
przeciwnym kierunku, niż do Middleham, dobrze? — Prosi skruszonym głosem.
Wzdycham ciężko. Jakbym nie dość miała problemów... — Zrób tak, jak ci mówię,
wszystko wyjaśnię. — Obiecuje, gdy mu nie odpowiadam i rozłącza się w kolejnej
chwili.
Nawet na moment nie zapominam o ojcu, znów do umysłu napływają mi
dziwne myśli. Nie mam wyjścia. Nabieram powietrza do płuc i schodzę na dół
kamiennymi schodkami, cały czas patrzę pod nogi, bo jest strasznie stromo. Co
rusz muszę też odgarniać z twarzy włosy, które wciąż targa wiatr. Kieruję się, we
wskazanym przez Asha kierunku. Już po kilku krokach trampki mam zakurzone od
suchego piachu, który leży wszędzie na poboczu. Nagle widzę, że z oddali jedzie
samochód. Gdy jest już bardzo blisko, kierowca robi ostry skręt i z piskiem
opon, zatrzymuje się na poboczu.
— Czyś ty zgłupiał? — Pytam z wyrzutem, gdy Ash wysiada z
samochodu. Tak jak ostatnim razem, ma na sobie białą koszulę i marynarkę.
— No co? Przecież jestem, tak? — Wydaje się niewzruszony.
— Jak masz być taki nieodpowiedzialny, to ja nigdzie nie jadę. — Ostrzegam
całkiem poważnie. — Jeśli chciałeś mi zaimponować, to ci się nie udało.
— Przepraszam, spieszyłem się, jak mogłem. Sprawy rodzinne mnie
zatrzymały. — Ash uśmiecha się
dobrodusznie, a ja wciąż stoję z naburmuszoną miną. — To jak, idziesz z buta? — Śmieje się pod nosem. Czuję, że doskonale
wie, że się z nim przekomarzam. — Uwierz
mi, nie zdążysz, zmęczysz się, a do tego... popatrz na siebie.
— Co ci we mnie nie pasuje? — Sprzedaję mu szelmowski uśmiech, a
on podchodzi o krok.
— Jesteś cała w kurzu. — Oświadcza z miną, jakbyśmy rozmawiali o
życiu i śmierci. Krzyżuję ręce na piersi i bardzo powoli lustruję go
spojrzeniem.
— I co teraz? Będzie się mnie pan wstydził? — Podnoszę brew.
— To bardzo możliwe, nie mogę zszargać swojej reputacji, droga
pani. Może zajedziemy do jakiegoś sklepu i kupisz nowe ubranie? — Uśmiecha się
charakterystycznie.
— I jeszcze kabriolet do tego. —
Prycham teatralnie. — Jeśli ma
pan tyle forsy, to proszę bardzo, niech pan jedzie i robi, co chce. Ja nie
zamierzam w tym uczestniczyć. — Od razu ruszam przed siebie. Gdy odwracam
głowę, na mojej twarzy automatycznie pojawia sie uśmiech, ale dalej gram swoją
rolę.
— Ellen! Przecież ja tylko żartowałem! — Jęczy za mną. Ledwo
powstrzymuję śmiech.
— To wcale nie było zabawne. — Prycham.
— Daj spokój. Przecież nie zdążysz na piechotę.
— Mam to w nosie.
Przyśpieszam kroku, by skłonić go do jakiejś reakcji. Staram się
zachować pokerową twarz. Nie mija minuta, jak słyszę zapalany silnik, auto wolno
przybliża się do mnie. Zajeżdża mi drogę, a Ash wychyla się w oknie od strony
pasażera i patrzy charakterystycznym wzrokiem, typu: "i tak wiem, że
wsiądziesz". Znowu widzę w jego oczach błysk.
— Proszę. — Mówi potulnie. Spoglądam na niego z dramatyczną wyniosłością.
Przełykam ślinę i zamykam na chwilę oczy. W duchu biję sobie brawo za takie
przedstawienie. Nie mogę jednak powstrzymać maski na twarzy i wybucham
śmiechem.
— Posuń się. — Szybko siadam do auta, nie mogąc się opanować.
— Jesteś okrutna! — Dźga
mnie palcem w brzuch.
— To była rola mojego
życia! — Śmieję się ciągle, patrząc na
zdezorientowaną, ale też rozbawioną minę Asha. Nie pierwszy raz mam wrażenie, że
ten wyraz twarzy jest znajomy. Jakbym widziała go już po raz tysięczny w życiu.
Docieramy do wioski położonej dwa kilometry od Redbricks. Jest to
malutka mieścinka, dosłownie kilka ulic na krzyż. Przy każdej z dróg stoją
kamienne domki ze starymi okiennicami. Dziwię się, że festyn właśnie tu ma
swoje miejsce. Impreza będzie na łące, niedaleko niewielkiego parku.
Przypuszczałam, że jest organizowana na terenie szkoły. Widocznie często
odbywają się tutaj takie eventy, bo trawa jest dobrze udeptana.
Gdy Ash parkuje w miejscu do tego przeznaczonym, rozglądam się
dookoła. Wszędzie jest dużo ludzi. Większość z nich zbija się w mniejsze lub
większe grupki, które trzymają się razem. Z boku łąki, widzę wiele stoisk z
najróżniejszymi towarami, od biżuterii i innych przedmiotów, aż po stoiska z
hot dogami. Odwracam głowę i próbuję dopatrzeć, co dzieje się na scenie
rozstawionej kilkadziesiąt metrów przede mną, przy linii lasu.
Mimo salw śmiechu w samochodzie, wydarzenia z dnia wczorajszego i
dziwna rozmowa ojca krążą po mojej głowie, niczym uciążliwe robaki pędzące do
światła. Mam wrażenie, że moja obecność w tym miejscu i w tym czasie jest co
najmniej surrealistyczna. Czuję jakbym była obok ludzi, a nie wśród nich.
Szybko mój humor z powrotem się pogarsza.
— I tak tu jest, co roku? — Pytam by przerwać milczenie między
mną, a Ashem, bo do tej pory staliśmy obok siebie w ciszy.
— Tak. Poczekaj, to dopiero początek. Za godzinę odbędzie się pierwszy
koncert.
— Przecież to nie pierwszy, który widziałam.
— Może nie, ale na pewno pierwszy w Middleham. — Uśmiecha się
szeroko.
— Nie jesteśmy w Middleham.
— Patrzę na niego powątpiewająco.
— Redbricks, czy Middleham,
wszystko jedno. — Wzrusza ramionami Ash.
Ruszamy w kierunku tłumu ludzi. Ash mówi, że przedstawi mnie swojemu
kumplowi. — Ellen, to jest Victor Wenholm. — Wskazuje na gościa z pociągłą
twarzą i ciemnymi, potarganymi włosami. Chłopak ma niewielką bliznę na prawym
policzku, która od razu przyciąga mój wzrok. Nie to jest jednak najbardziej
charakterystyczne. Victor Wenholm najwyraźniej albo lubi ekstrawagancję, albo
ma nie po kolei w głowie. Lustruję spojrzeniem jego ubranie, na które składają
się dobrze skrojone, fioletowe spodnie od garnituru, jasna koszula i marynarka,
pasująca do spodni, na jego szyi jest także krawat w kolorze musztardowym.
Elegancją dorównuje Ashowi, jednak jego styl jest bardziej krzykliwy. Na pewno
wszyscy odwracają się, widząc go na ulicy. Kiwam głową, bo chłopak nie wyciąga
do mnie ręki. — Ellen jest nowa w Redbricks. Chcę ją trochę oprowadzić.
— Jasna sprawa. Koniecznie pokaż jej nasze miejscówki. — Victor
puszcza mi oczko.
Nie jesteśmy z Wenholmem długo. Przez większość spędzonego z nim
czasu, stoję z boku i nie bardzo przywiązuję uwagę do tego, o czym rozmawiają z
Ashem. Obserwuję za to wszystkie
stragany i okolicę. Mimo, że jestem przytłoczona sprawą mamy i podejrzaną
rozmową ojca, a także nowym miejscem i tłumem ludzi, to decyduję się oderwać od
grupy Asha i zająć czymś myśli. Stoisk jest bardzo dużo i mam wrażenie, że
ciągną się przez całą łąkę. Widzę wiele różnych przedmiotów, ale tylko jedno
stanowisko przykuwa bardziej moją uwagę. Wolnym krokiem podchodzę do miejsca z
płytami CD i różnymi muzycznymi gadżetami. W oko prawie od razu wpada mi czarna
kurtka, która wisi na wieszaku. Ma w kilku miejscach czerwone naszywki z
różnymi napisami, nie widzę ich jednak z daleka. Przezwyciężam całą niechęć do
otoczenia i odzywam się cicho.
— Przepraszam? Ile kosztuje ta kurtka? — Pokazuję palcem na
ubranie. Kobieta patrzy na mnie ze zdziwieniem. Widzę w jej spojrzeniu coś
dziwnego, mam wrażenie, że przez chwilę lustrowała mnie podejrzliwie wzrokiem.
— Ta? Dwanaście funtów. — Odpowiada w końcu. Myślę chwilkę,
uważnie przyglądając się kurtce. W sumie, mam wszystkie ubrania w wielu
egzemplarzach, ale myślę, że ta kurtka
jest stworzona dla mnie! Czemu miałabym mieć jakieś wyrzuty sumienia? Mara też
kupowała po dziesięć torebek, chociaż nie da się wyjść z dwoma na raz przecież.
Wyjmuję pieniądze i płacę. Od razu, gdy dostaję skórę w ręce, oglądam napisy,
które mówią: „ZNAJDŹ SWOJĄ DROGĘ”, „ŻYJ CHWILĄ” oraz „POZNAJ SIEBIE”. To się
nazywa optymistyczny przekaz. Szkoda, że mój humor jest teraz o milion
kilometrów od takiego klimatu. Zakładam kurtkę i strój od razu nabiera pazura.
Teraz mogę powiedzieć, że czuję się sobą. Sięgam po torebkę, aby przełożyć ją
przez ramię, gdy okazuje się, że... zniknęła. Zaczynam rozglądać się w panice.
Robi mi się gorąco.
— Miałam ze sobą czarną torbę, nie widziała jej pani? — Staram się
zachować spokój. Sprzedawczyni kręci głową i szybko się ode mnie oddala, jakby
moje zdenerwowanie także jej się udzieliło. Ponownie rozglądam się dookoła.
Przecież musi tutaj być!
— Tego szukasz? — Słyszę za sobą miły głos. Szybko odwracam się i
czuję ulgę. Nieznajoma blondynka trzyma moją torbę. Oddycham z ulgą...
— Tak. Dziękuję, myślałam, że przepadła. — Przyznaję z
wdzięcznością. Od razu zawieszam zgubę na ramieniu i dociskam bardziej do
siebie.
— Nie ma za co, widziałam jak spadła na ziemię, a potem ktoś niechcący
kopnął ją pod stoisko. Jestem spostrzegawcza. — Szczerzy zęby dziewczyna. Na
pierwszy rzut oka jest miła, ale nie chcę z nią rozmawiać. Czuję, że powraca
mój chłodny nastrój.
— Dziękuję jeszcze raz. — Odwracam się na pięcie, aby odejść.
Zaczynam zastanawiać się, gdzie zniknęli Ash i Victor.
— Tak przy okazji, jestem Jules Addington. — Woła. Przystaję i
przymykam oczy. Teraz muszę z nią gadać, świetnie! Jestem poirytowana.
— Ellen — Odpowiadam, wracając do blondynki.
— Ellen... — Przeciąga moje imię. — Jesteś tutaj u rodziny? — Pyta
Jules z zainteresowaniem, tuż po tym, jak proponuje mi spacer. Muszę się
zgodzić…
— Nie, przeprowadziłam się dwa tygodnie temu, tu niedaleko, do Middleham
z rodzicami. — Odpieram sucho. Mam nadzieję, że wyczuje mój brak
zainteresowania rozmową i zaraz się pożegna.
— Do tej wiochy? Przecież tam nie ma nic ciekawego. — Śmieje się.
— No właśnie. — Burczę. — Do tej pory każdy przekonywał mnie, że to
miejsce jest świetne.
— A ty, jak myślisz?
— Ja jeszcze nie wyrobiłam sobie zdania. — Mówię krótko. Osobiście
wiem, że mam mnóstwo rzeczy przeciwko temu miejscu, ale nie będę teraz się
produkowała przy nieznajomej.
— Mam czasem wrażenie, że to najnudniejsze miejsce na ziemi.
Gdybym tylko mogła, już dawno bym się stąd wyniosła! — Śmieje się.
— Tak, wiem coś o tym…
Błagam! Niech ona mnie już zostawi w spokoju!
— Gdzie mieszkałaś wcześniej?
— Niedaleko Newcastle.
— Ciekawie tam jest?
— W małych miastach nigdy nie ma nic ciekawego.
— Tak... — Przyznaje z rozbawieniem.
Jules ciągle mnie zagaduje. Chodzimy wśród drzew już bite pół
godziny! Mam dość towarzystwa tej dziewczyny. Jules wydaje mi się za bardzo
entuzjastyczna, jakby całkiem pusta w środku. Co ona może wiedzieć o moich
przeżyciach? Jesteśmy całkowicie różne, jak ogień i woda, a mimo to, ona wciąż
potrafi wyciągać jakiś temat do rozmowy. Odpowiadam jej zdawkowo i wyraźnie
daję do zrozumienia, że nie mam ochoty na konwersację. Jules jednak wcale tego
nie dostrzega!
Przechodzimy na drugą stronę jezdni, gdzie znajduje się niewielki
park z ławkami i fontanną. To ona nagle przykuwa moją uwagę. Na jej środku wzniesiona
jest rzeźba kobiety. W jednej dłoni trzyma włócznię, a w drugiej kwiat.
— To duma hrabstwa. — Zaczyna Jules, widząc jak wpatruję się w
obiekt.
— Jest fenomenalna… — Szepczę do siebie. Naprawdę mnie fascynuje.
Na moment zapominam o obecności blondynki. Następuje cisza i kontem oka widzę,
jak Jules zakłada za ucho swoje krótkie, blond włosy. Czyżby skończyły jej się
pomysły?
— Chyba nie znasz jeszcze legend z Middleham, co?
Kręcę głową. Jules siada na krawędzi marmuru i zanurza końcówki
palców w wodzie.
— Otóż istnieje legenda, że dawno temu, na terenie hrabstwa,
działy się niewyjaśnione rzeczy. Ludzie znikali, zwierzęta umierały bez
przyczyny, do tego całym terytorium zawładnęła susza... Nikt nie wiedział
dlaczego tak się dzieje i właśnie wtedy pojawiła się opowieść o
Termorjańczykch. — Słucham bez większego zainteresowania. — Termorjańczycy
atakowali ludzi w nocy, a po ich wizycie, człowiek znikał na zawszę. Mówiono,
że zaciągają każdego do podziemnego królestwa i wykorzystują do swoich celów.
Ale zawsze tam, gdzie jest zło, musi być też dobro. I właśnie tutaj pojawia się
ona. — Jules pokazuje głową na postać wyrzeźbioną w marmurze. — Legenda
opowiada o tym, że trzeba było powstrzymać Termorjańczyków za wszelką cenę, tak
więc zesłano Klariuszy, najczystsze dusze. Miały one zejść na ziemię, aby
walczyć z Termorjańczykmi i ratować uwięzionych ludzi. Aria to ich
przywódczyni. Lilia, symbolizuje delikatność i czystość, zaś włócznia, to młot
na wroga. Ludzie postanowili uczynić Arię symbolem hrabstwa i zarazem jego
patronką. Chcieli, aby była przy nich już na zawszę.
— Nonsens. — Burczę pod nosem. — Przecież ona nie istnieje, jak
może być patronką? — Prycham z dezaprobatą.
Jules przybiera mądrą minę i już otwiera usta, by wysunąć swój
kontrargument.
— Ellen? — Słyszę nawoływanie Asha, który przyśpieszonym krokiem
zbliża się w naszym kierunku.
— Co? Wy... Wy się znacie?
— Dziwi się Jules i wytrzeszcza oczy, widząc, że Ash jest już obok nas.
— Chciałbym ci opowiedzieć o szkole, jeszcze przed koncertem. — Mówi
chłopak i nagle wydaje się być przygwożdżony do ziemi. Dziwi się, widząc
blondynkę. — Co ty wyprawiasz?!
— Ja się pytam, co TY wyprawiasz?! — Wybucha Jules i podchodzi w
jego kierunku. — Zostaw Ellen w spokoju! — Dodaje. Wydaje się być zupełnie inną
osobą. Teraz jest rozwścieczona! Staje na przeciwko Asha i mierzą się
spojrzeniami. Jules jest znacznie od niego niższa. Rowleya też nie widziałam
jeszcze w takim wrogim wydaniu. Zdecydowanie nie podoba mi się ta wersja.
— Ellen, idziemy! — Ash podnosi głos i łapie mnie za przegub.
Ściska go z siłą.
— Au! To boli! Zostaw mnie! — Wrzeszczę i szybko się wyrywam.
Ludzie dookoła odwracają głowy, niektórzy nawet przystają, aby obserwować
sytuację. — Co cię ugryzło?! — Nie poznaję go!
— Ash, uprzedzam cię. — Mówi bardzo poważnie Jules i warczy jakieś
słowa, których nie rozumiem. Wygląda na to, że oni bardzo się nie lubią.
— Ellen, proszę cię, idziemy. — Powtarza Ash przez zaciśnięte
zęby, cały czas łypie nienawistnym spojrzeniem na Jules. — Ona nie jest tym, za
kogo się podaje.
— I kto to mówi! — Odpowiada blondynka.
Nic z tego nie rozumiem. Może Ash jest zazdrosny? Nie, przecież to
szaleństwo. Z drugiej strony, nie jestem jego własnością. On nie ma prawa mi
rozkazywać. Zawsze był miły i kulturalny, a teraz? Naskoczył na zwykłą
dziewczynę! Ogarnia mnie złość, ale nie na Jules, a na Asha.
— Idę, ale nie z tobą! — Rzucam ostro. — Jules, zechciałabyś mi opowiedzieć
o szkole? — Pytam, patrząc na blondynkę. W rzeczywistości nie mam najmniejszej
ochoty iść z Jules, ale wolę na ten moment nie zadzierać z Ashem.
— Jasne, chodźmy. — Bierze mnie pod rękę, jakbyśmy były
najlepszymi przyjaciółkami. Wyglądamy dość dziwnie, bo Jules jest ode mnie o
pół głowy niższa. Szybko kierujemy się w stronę sceny i żadna z nas nie odwraca
się, by spojrzeć na Rowleya.
— Co w niego wstąpiło? — Burczę do siebie, kiedy przechodzimy
przez jezdnię.
— Mnie też on działa na nerwy. Nie powinnaś się z nim zadawać.
— Do tej pory nie był taki. Zaskoczył mnie.
— Trzymaj się od niego z daleka. On zakłada więcej masek, niż
jesteś w stanie zauważyć. — Przestrzega mnie.
Dziwi mnie, że zaczynam w ogóle rozmawiać z Jules. Jednak teraz mam
w tym interes. Ciekawość mnie zżera.
— Dlaczego tak na siebie naskoczyliście? — Pytam, nie mogąc
doczekać się odpowiedzi.
— Hmm... — Zamyśla się. — Między nami jest konflikt już od bardzo
dawna. — Kwituje. — Ale nie gadajmy o tym, nie psujmy sobie humoru takim, nic
nie wartym Ashem. — Uśmiecha się do mnie. Ja też lekko to odwzajemniam, chociaż
myśli galopują po mojej głowie w szaleńczym tempie. Dlaczego dzisiaj wszyscy
mnie tak niemile zaskakują?
To prawda, w życiu widziałam już kilka koncertów, głównie tych
rockowych, które odbywają się w moim rodzinnym mieście. Jednak ten tutaj jest
zupełnie inny. Grają różne lokalne zespoły, kilka rockowych, jeden zwykły,
popowy i pojawia się nawet raper. Na początku jestem oschła i naburmuszona,
potem mój humor zmienia się, tylko w odrobinę mniej chłodne nastawienie. Jednak
przynajmniej na moment zapominam o problemach, a swój brak zainteresowania
pokazuję bardziej dla zasady.
Dowiaduję się, że Jules jest na tym samym roku, co ja. Nie wiem,
czy to w pełni dobra informacja. Ona jest aż zanadto miła i entuzjastyczna. Mam
wrażenie, że z moim chłodnym nastrojem będziemy dziwnie funkcjonować, ale ona
się nie poddaje. Cały czas łyka moje marudzenie, wszystkie suche odpowiedzi i
warczenie bez powodu. Wygląda, jakby naprawdę chciała mnie poznać i się
zaprzyjaźnić. Nie wiem co o tym myśleć, jak dla mnie wieje sztucznością.
Podczas koncertu, spotykam Morgan Everill, którą poznałam w
supermarkecie. Nie spodziewam się, że chodzi jeszcze do szkoły, wygląda na
dorosłą. Okazuje się, że ona i Jules, to dobre znajome. Jakoś bez powodu
powracam myślami do Asha, który wytworzył chmury burzowe w mojej głowie. Nie
mogę pojąć, co w niego wstąpiło, dlaczego tak się zachował? Nie wydawał mi się
zdolny do takiej nienawiści. Może zbyt szybko go oceniłam i sklasyfikowałam,
jako ten dobry i godny zaufania?
Wydarzenia z pierwszego września dają odrobinę wytchnienia… Co nie
zmienia faktu, że po powrocie do internatu ponownie czuję się opuszczona. Głównie
przez ojca. Sprawa z mamą jest zbyt mocno przytłaczająca. Znów pojawiają się
łzy w moich oczach... Cała sytuacja mnie przerasta. Najpierw odeszła Mara,
teraz jeszcze mama. Nie umiem sobie z tym poradzić. Tym bardziej, że nie wiem
kompletnie nic. Nie mam odpowiedzi na te wszystkie pytania.
Wieczorem gapię się bez celu przez okno. Poznaję nowe widoki, a
nie są na prawdę złe. Mogę pooglądać korony wysokich drzew. Jedno z nich rośnie
praktycznie przy moim oknie. Ale to nie
wszystko, z oddali obserwuję drogę i malutkie, migające światełka Middleham. Wodzę
teraz wzrokiem za nocnymi ptakami, które od czasu do czasu zmieniają miejsce
spoczynku. Latają od gałęzi do gałęzi, jakby na żadnej z nich nie czuły się do
końca dobrze. Myślę o mamie... Nie mogę pogodzić się z jej odejściem. Wiele
razy mówiłam, że jej nienawidzę, że chciałabym, by zniknęła. Tak, na prawdę, w
przypływie gniewu, byłam w stanie to powiedzieć. Każde dziecko przez coś
podobnego przechodzi, ale nigdy nie mówi tego na poważnie. Gdy gniew przemawia
przez człowieka, zdarza się powiedzieć jakąś głupotę. Kocham ją i chcę, by była
przy mnie... Lekki wiatr owiewa moją twarz, a wilgotne powietrze o zapachu ziemi
wdziera się do pokoju. Wzdrygam się, bo nienawidzę tej woni, przyprawia mnie o
gęsią skórkę. Odwracam głowę ku czeluściom ciemnego pokoju i zerkam na łóżko
Curt. Dziewczyna śpi, jak zabita, nawet chłodny wiatr ją nie interesuje. Ostatni
raz zerkam na niebo i cofam się by zamknąć okno. Jednak...
Dostrzegam jakiś ruch. Zamieram w oknie i wytężam wzrok. Tym razem
jestem pewna, że to nie była fatamorgana. Coś poruszyło się między najbliższymi
drzewami. Żołądek zawiązuje mi się w supeł, jednak mimo to ciekawość wygrywa. Narzucam
na siebie bluzę i szybko wkładam buty. Jak dobrze, że mamy oddzielne wejście do
budynku sypialnego! Po minucie jestem na zewnątrz. Uderza we mnie rześkie,
nocne powietrze, więc zasuwam suwak i idę przed siebie przyśpieszonym krokiem. Przypominam
sobie, w którym miejscu dostrzegłam ruch. Jestem prawie pod swoim oknem i rozglądam
się zaniepokojona. W tej chwili nie jestem pewna, czy wyjście z bezpiecznego pokoju
było dobrym pomysłem.
Słyszę szelest. Gałęzie trzaskają gdzieś niedaleko.
Odwracam się.
Dreszcz przedziera się na moją skórę.
— Halo? Jest tutaj ktoś? — Mówię do ciemności i zaraz karcę się w
myślach. Na wszystkich horrorach ludzie tak nawołują, a potem dziwią się, że
seryjny morderca wypruwa im flaki pod koniec filmu.
Ponowny szelest.
Teraz mam wielką ochotę wziąć nogi za pas.
Słyszę szept. Jest bardzo blisko, jakby ktoś szeptał mi do ucha.
Obracam się spanikowana, nie wiem skąd dobiega ten głos. Nie potrafię go
rozpoznać.
— Ivaso...
— Kto tu jest?! — Jąkam się przerażona. Kręcę się dookoła, by w
razie ataku móc go odeprzeć. Nic jednak się nie dzieje.
— Ivaso... — Słyszę męski głos w moim uchu.
Nagle ustaje...
Całkowita cisza. Nawet wiatr nie śmie przeszkadzać pośród gęstego strachu.
Śmiech.
Słyszę śmiech. Przerażający chichot wydobywa się zewsząd i trafia wprost
do mojej głowy. Krzyczę! A może robię to tylko w myślach? Zaczynam biec przed
siebie. Byle dalej od tego śmiechu, szeptu, głosu!
Zamykam drzwi i jak najszybciej uciekam do sypialni. Serce wali mi
jak dzwon, dopóki nie zatracam się w niespokojnym śnie.
Zostaw słówko opinii ! :)
WOW
OdpowiedzUsuńTo zakończenie... O co tu chodzi?
Świetnie piszesz. Czułam wszystko co czuła Ellen... może oprócz złości, ale tej to nigdy w opowiadaniach i książkach nie czuję xD
Wszystko takie zawiłe, dlaczego te dziewczyny Asha nie lubią. Wydaje się dziwny, ale na szaleńca to on raczej nie wygląda...
Pozostaje mi czekać na rozwój akcji :/
Pozdrowionka ;)
Bardzo dziękuję za komentarz!
UsuńCieszę się, że sądzisz, że dobrze piszę :D To bardzo motywujące. Już za jakiś czas akcja się rozwinie :)
Robi się coraz ciekawiej, co mnie coraz mocniej wciąga w tą opowieść. Aż miło to wszystko czytać.
OdpowiedzUsuńDość dziwna była sprzeczka pomiędzy Ashem a Jules. Wydaje się jakby wszyscy byli wrogo nastawieni do chłopaka. Czym on sobie zasłużył, że tak go nie lubią tam?
Interesująca opowieść o Termorjańczykach i Klariuszach. Czy to możliwe aby Ellen miała coś wspólnego z tą legendą?
Dobrze, że dziewczyna poszła sprawdzić, co czai się w krzakach i ją obserwuje. Źle, że tak naprawdę niewiele zobaczyła, a do tego usłyszała te dziwne słowo, pochodzące znikąd. To niepokojące.
Czekam na dalszy ciąg. Pozdrawiam.
Hej! Fajnie, że Ci się podoba i miło się czyta takie słowa. :) Już niedługo coś tam się wyjaśni. Pozdrawiam!
UsuńNo jak super się dalej zapowiada. Cieszę się, że nic nie psuje klimaciku :)
OdpowiedzUsuńBiedny Ash, szczerze mówiąc zrobiło mi się go żal... dlaczego są tak do niego nastawieni, to lekka przesada. Może i troszkę dziwny jest, ale to nie powód do takiego zachowania -,-
czekam na nexta :*
Lubię, gdy Ellen droczy się z Ashem, ale faktycznie, potem zachował się dość samolubnie. Bardzo fajnie ze strony Jules, że chciała tak miło powitać Ellen, nawet jeśli ta nie miała zbytnio nastroju. Na szczęście doceniła jej starania, trochę przyczynił się do tego Ash.
OdpowiedzUsuńLegenda o tych walczących dwóch grupach jest naprawdę pomysłowa, ciekaw jestem, co z tego wyniknie, bo zarysowuje się coraz więcej wątków, co powoduje tylko kolejne pytania u czytelnika :3
Końcówka znowu buduje napięcie. Ellen musi się najeść sporo strachu zapewne :/ kto to, kuźwa, był? Creepy.
Rozdział jak zwykle przyjemny.
Frix