Rozdział VII: Koszmary & Wizje
— Dlaczego nie chcesz nic z tym zrobić?! Przecież nie możesz tego
tak po prostu zostawić! — Drę się na ojca, rozmawiając z nim przez telefon. —
Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! — Kilka osób odwraca głowę w moją stronę. Mierzę
ich tylko wrogim spojrzeniem i wychodzę ze wspólnego salonu. Na szczęście Curt
nie ma w naszym pokoju.
— Po co urządzasz kolejną scenę, Ellen? — Pyta spokojnie.
— Ja?! Czy ty siebie słyszysz?! Mama gdzieś zniknęła, nie wiemy,
czy w ogóle żyje. — Brakuje mi tchu, więc czerpię potężny oddech. — Ty tylko
siedzisz i nic nie robisz! Przecież trzeba przeszukać jezioro, zadzwonić na
policję, aby...
— …Już wszystkim się zająłem. — Przerywa mi. Jego spokój
doprowadza mnie do szału!
— Ach tak, zająłeś się? — Ironizuję. — Jakoś nie sądzę, aby mama
siedziała teraz koło ciebie! — Mój głos jest pełen wyrzutu. Jednak, czego innego
mógł się spodziewać? Przecież to nie poranek, jak każdy. Coś się stało, nie
wiem co, ale trzeba cokolwiek w tej sprawie robić, a nie siedzieć bezczynnie!
— To jest bardziej skomplikowane niż myślisz. Nie drąż już tematu.
— Chyba sobie żartujesz! Jak mam nie drążyć? Czy ty nie widzisz,
że mama zniknęła i może nawet już nie... — Głos mi się łamie, gdy wyobrażam
sobie martwe ciało mamy. Następuje cisza. — Mam tego dość! Jeśli ty nie chcesz
zrobić nic w tej sprawie, ja załatwię to sama! — Mówię po chwili, gdy czuję
kolejny przypływ gniewu. Rozłączam się natychmiast.
Nosi mnie chwilę po pokoju. Nie wierzę, że mój własny ojciec stał
się taką osobą! Z rozpędu, uderzam nogą w jedną ze ścianek biurka. Szybko tego
żałuję, bo stopa od razu zaczyna boleć. Syczę z bólu i wściekłości. Mam
wrażenie, że w ogóle nie znam człowieka, który siedzi teraz w domu i zapewne
popija poranna kawę. Jaki mąż ma gdzieś to, że jego żona zniknęła i może już
nie żyć? Przecież to jest chore! Gwałtownie zrzucam papiery i zeszyty z półki. Chwytam
szybko torbę z książkami i wychodzę, trzaskając drzwiami z ogromną siłą. Ojciec
to jedna sprawa, ale perspektywa przebywania z Jules w szkole dodatkowo
kumuluje we mnie irytację. Nie wiem, co wyniknie z tej znajomości…
— Nowa wysuwa pazurki. — Słyszę jakąś zawistną odzywkę, gdy przechodzę
przy schodach Po pierwszych dwóch dniach w szkole nie zapoznałam się
praktycznie z nikim. Najwyraźniej jednak już narobiłam sobie wrogów. Odwracam
się zaskoczona w kierunku jakiejś wysokiej dziewczyny z nogami, sięgającymi
nieba. Stoi, opierając się o balustradę i zakręca długie, czarne włosy na
palec. Robię zdziwioną minę, nie wiem, o co jej chodzi. Nie chcę mi się jej
słuchać, i tak mam wystarczająco dużo na głowie. Zaczynam schodzić po schodach.
— Uważaj od kogo się odwracasz. Żebyś potem nie żałowała. — Rzuca
za mną trochę obojętnie.
— Czy ty mi grozisz? — Cofam się o kilka kroków i mierze ją
wzrokiem.
— Jedynie ostrzegam. — Posyła mi jadowity uśmieszek. W następnej
chwili, zza rogu wyłania się jej identyczna kopia, siostra bliźniaczka, jak
mniemam.
— Ile mam czekać, Liv? — Odzywa się ta druga.
— Zapamiętaj sobie, nowa. — Strzela we mnie ostrym spojrzeniem i
kieruje się do siostry, machając biodrami, niczym modelka na wybiegu.
Nienawidzę tego typu osobowości...
Nie zaprzątam sobie głowy słowami Liv. Szybko schodzę po schodach,
bo i tak zmarnowałam tu kupę czasu. Nie chcę się spóźnić na pierwszą lekcję.
Niby szkoła wydaje się niewielka, ale w środku jest ogromna. Ma
tyle klas, korytarzy i schodów, że całość przyprawia o ból głowy. Gubię się
milion razy, zanim znajduję klasę od angielskiego. Dziś, po raz pierwszy będę
miała tę lekcję. Nie wiem, kto nas uczy, ani czego się spodziewać. Stresuję
się, bo nienawidzę tego przedmiotu.
Przed samym dzwonkiem, pojawia się Jules.
— Nie wyglądasz za dobrze. — Słyszę jej irytując głosik.
— Aż tak widać? — Krzywię się, przypominając sobie horror, który
przeżyłam niedawno przed budynkiem. Przez to wydarzenie wcale nie mogę ostatnio
spać... Koszmary nie dają mi spokoju.
Widuję w nich postacią, która nęka mnie od jakiegoś czasu. Zaczęłam zastanawiać
się, czy to nie tak, że sama w sobie prowokuję te sny. Może człowieka, który
mnie obserwuje też sobie wymyśliłam?
— Coś się stało? Rozmawiałaś z Ashem?
— Nie. — Odpowiadam krótko. — Ash nie jest moim jedynym problemem.
— Dodaję sucho. Nie mam ochoty opowiadać Jules o czymkolwiek.
— Dobra, ja lecę na swoje lekcje. Do zobaczenia!
Oddycham z ulgą, gdy odchodzi.
Dzwoni dzwonek i za chwilę w progu pojawia się podstarzały, łysiejący
mężczyzna w garniturze w kratę. Musiał cały czas siedzieć w klasie. Ściska mnie
w żołądku, gdy zaczynam myśleć o interpretowaniu wierszy, czytaniu lektur, pisaniu
rozprawek, esejów i innego dziadostwa. Zajmuję
miejsce w najdalszej ławce, tak aby nauczyciel nie mógł mnie dostrzec. Siadanie
na samym końcu zawsze jest dobrą strategią, szczególnie na początku roku.
Nauczyciel nie zapamięta cię na pierwszej lekcji i potem przez cały rok,
pozostaniesz dla niego anonimowym uczniem. Mi to pasuje. Bardzo. Poza tym, z
tego miejsca mam doskonały widok na całą klasę, więc mogę obserwować innych
uczniów z ukrycia.
— Witam wszystkich. — Odzywa się radosnym głosem i staje przed
tablicą.
— Zaczyna się… — Szepczę pod nosem.
— Dobrze znacie zasady! Każda osoba z tyłu jest proszona o zajęcie
pierwszej ławki! — Zarządza.
Czyżby ktoś właśnie uderzył mnie w twarz? On chyba żartuje!
— Już, już! Szybciutko.
Wszyscy, którzy siedzą w ostatnich ławkach, leniwie wstają i robią
tak, jak każe. Ich miny wskazują na to, iż też mieli nadzieję, że tym razem się
uda. Z miną dożywotniego skazańca, przesiadam się i zakładam jedną nogę, na
drugą, mam naburmuszoną minę.
— Nazywam się profesor Moriarty i będę was uczył angielskiego,
naszego ojczystego języka. — Zaczyna oficjalnie, a jego wąsy dziwne się przy
tym ruszają. — Wenholm! Usiądźże, jak uczeń!
Po klasie rozbrzmiewają śmiechy. Automatycznie się odwracam i
widzę rozleniwiony uśmiech Victora, który właśnie posyła mi oczko. Szybko
prostuję się na krześle.
— Po co pan się przedstawia, skoro wszyscy pana znają... — To znów
Victor. Nie chcę się już wiercić, bo każdy ruch może zwrócić uwagę profesora.
— Mylisz się, Wenholm, nie każdy. — Odpowiada profesor. — Widzę
tutaj nową twarzyczkę, która z pewnością już wyrywa się, aby powiedzieć nam coś
o sobie! — Robi mi się gorąco. Modlę się, aby w tej klasie był ktokolwiek nowy
oprócz mnie. — Ty jesteś Ellen Prescoth, zgadza się? — Kieruje pytanie w moją
stronę. Lekko podnoszę głowę i widzę jego starą twarz nad sobą. Ma bardzo
krzaczaste wąsy, które dziwnie podskakują, gdy mówi.
Mam wrażenie, że zaraz umrę.
— Tak. — Mówię pod nosem.
— Wstań i opowiedz kilka słów o sobie. Tylko nie w przymiotnikach!
Pełnymi zdaniami, proszę.
Wstaję. Co niby mam powiedzieć? Przecież nie jestem jakąś bardzo
ciekawą osobą, aby opowiadać o sobie.
— Tak więc... nazywam się Ellen, mieszkam na granicy Middleham z
rodzicami... — Zastanawiam się. — Przeprowadziłam się dwa tygodnie temu z
okolic Newcastle i... — chwila, moment, zaraz wymyślę jakąś perełkę. — Bardzo
lubię angielski. — Dodaję, nim zdążę ugryźć się w jęzor. Gdzieś czytałam, że na
pierwszych zajęciach, dobrze jest się odrobinę podlizać nauczycielowi.
ODROBINĘ! Przecież teraz jestem spalona na cały rok! W dodatku wszyscy pomyślą
sobie, że jestem jakimś lizusem. Idiotka...
— Oho! Jak miło mi to słyszeć. To znakomicie, na pewno będziesz
wspaniałą uczennicą.
Nie wątpię...
~*~
Przechodzę właśnie szkolnym korytarzem. Wszędzie roi się od
uczniów, którzy śpieszą się na schody, by w końcu znaleźć się w kantynie i
zjeść lunch. Mi aż tak się nie śpieszy. Idę wolno i rozglądam się po ścianach,
czytam napisy na kolorowych plakatach. Nagle dostrzegam, że z przeciwka idzie
Ash wraz z Victorem. Obaj są śmiesznie eleganccy. Staję przy niewielkiej wnęce
w ścianie i obserwuję ten widok. Wenholm posyła różnym dziewczyną oczka i
zalotne uśmiechy. Ash nie jest zainteresowany rozanielonymi nastolatkami, które
wzdychają na jego widok. Rowley wydaje się być nieobecny, jakby był ponad tym
wszystkim. Nie wiem, co o tym sądzić.
— Jak tam... trzeci dzień,
Ellen? — Pyta Jules, gdy zajmujemy miejsca przy stoliku, w kantynie. Tak…
Niestety blondyna dopadła mnie przed wejściem. Ciekawe, czy codziennie będzie
zadawać mi to samo pytanie, tylko zwiększać liczbę dni o jeden?
— Jest wspaniale! — Wypalam sarkastycznie. Mam wrażenie, że
pojawia się, na jej twarzy lekki grymas. Czyżby entuzjastka miała mnie po woli
dość? Uśmiecham się wewnętrznie.
Chcę już zacząć jeść, ale ona mi nie daje.
— Znowu coś się stało?
Wzdycham. Wiadomo było, że teraz już muszę z nią zacząć gadać…
— Zapewniłam profesora Moriarty, że uwielbiam angielski.
— To coś złego? — Pyta zdziwiona, odwijając widelec z serwetki.
— Nienawidzę angielskiego... Do tego jeszcze siedzę w pierwszej
ławce. — Jęczę.
— Trzeba było nie siadać na końcu. — Śmieje się serdecznie. Zbyt
serdecznie.
— Skąd wiedziałaś? — Podnoszę głowę.
— Przecież nie urodziłam się wczoraj. Już kilka lat chodzę do tej
szkoły. — Zapewnia z mrugnięciem.
Zaczynam jeść swój gulasz mięsny, który okazuje się smakować o
wiele lepiej, niż wygląda. W międzyczasie obserwuję okolicę. Kolejna porcja
jedzenia ląduje na moim widelcu, kiedy czuję nieprzyjemny dreszcz. Przechodzi
mi po plecach, niczym prąd. Mimowolnie odwracam się, pod wpływem tego uczucia i
od razu napotykam spojrzenie chłopaka. Na wskroś przeszywa mnie ponury wyraz
jego błękitnych oczu. Czuję, jakby chciał zabić mnie swoim spojrzeniem.
— Jules? — Odzywam się, aby przykuć jej uwagę. — Czy ty też masz
wrażenie, że tamten, wysoki blondyn przy drzwiach się na nas gapi? — Pytam,
pokazując głową na drzwi. Jules odrywa się od jedzenia i spogląda w pokazanym
kierunku. Mina jej nagle poważnieje i jak oparzona, zrywa się z miejsca.
— A ty, gdzie? — Wołam za nią. Jules szybko kieruje się w stronę
chłopaka. Obserwuję, jak staje obok niego i zaczyna rozmowę. Jest chyba na coś
zła, wnioskuję to po jej szybkiej gestykulacji. Chłopak jest niewzruszony.
Chwilami ponownie patrzy w moją stronę i zawsze nasze spojrzenie się krzyżuje.
Jego wzrok jest przerażająco zimny, jakby chciał mnie porazić. Blondyn
odpowiada coś Jules, a potem odwraca się na pięcie i odchodzi. Blondynka wraca
zaś do mnie.
— Co to miało być? — Pytam zdziwiona.
— Przepraszam, to był mój brat bliźniak, Trevor. — Jest
zdezorientowana.
— Masz brata? Nic nie mówiłaś. — Dziwię się i szybko przywołuję
obraz wysokiego chłopaka. To prawda, on i Jules są trochę podobni.
— Bo nie pytałaś. — W jej głosie słyszę pośpiech, zaczyna grzebać
w swoim plecaku, jakby czegoś szukała. Bez słowa wstaję od stołu i podnoszę
torbę z książkami. Jules jest zatopiona w swoich myślach, bo nawet nie próbuje
mnie zatrzymać. Dziwne.
— Ej, Ellen! — Słyszę nawoływaniu przy wejściu na stołówkę.
Odwracam głowę i widzę, że w moim kierunku biegnie Victor, a jego loczki
zabawnie podskakują. — Słuchaj, piękna. Mam coś dla ciebie. — Unoszę jedną
brew. Nie wiem, czy przyzwyczaję się do jego luzackiej maniery w głosie. Wenholm
wyciąga jakiś papier z kieszeni zielonych spodni i z mi go podaje. Z
tajemniczym uśmiechem oddala się chwilę później. Rozglądam się, by znaleźć
pośród tłumu Asha, lecz nie ma go tutaj. Wychodzę z kantyny i od razu rozkładam
kartkę.
Ellen!
W
ramach przeprosin za moje zachowanie chciałbym wynagrodzić Ci wszystkie nieprzyjemności.
Spotkaj się ze mną o dziewiętnastej wieczorem na dziedzińcu.
Z
najszczerszymi przeprosinami,
Ash
Rowley.
Mrugam kilkakrotnie i ponownie czytam każdą linijkę. Chyba na
prawdę jest mu głupio. Zbierał się na to aż dwa dni. Niesprawiedliwe z mojej
strony byłoby, gdybym nie dała mu szansy na wyjaśnienie. Może na prawdę miał
powód tak naskoczyć na Jules. W końcu nie znam tej relacji, ani konfliktów,
które ich podzieliły. Warto wysłuchać drugiej strony.
Blisko umówionej godziny, zbieram się do wyjścia. Na dworze jest
już zimno, więc zakładam sweter i swoją skórzaną kurtkę, przez ramię
przewieszam torbę i cichutko wymykam się z sypialni.
— A ty, co? — Za moimi plecami pojawia się Curt.
— Matko! Jak, mnie przestraszyłaś! — Odskakuje od drzwi.
— Przepraszam. — Śmieje się pod nosem. — Gdzie się wybierasz? —
Pyta podejrzliwie.
— A wiesz, nie ważne. — Macham ręką teatralnie.
— Lepiej wracaj szybko, bo Maryla może zaraz tutaj węszyć. Uwierz
mi, nie chcesz wpaść w jej łapska po ciszy nocnej.
Kiwam głową, bo w pełni się zgadzam. Maryla Passion przyprawia
mnie o gęsią skórkę.
Curt mnie dłużej nie zatrzymuje. Zawarłyśmy pakt. Ja nie wydam jej
palenia, a ona będzie mnie kryć przed Marylą. Dobrze jest mieć jakichś
przyjaciół w tej szkole. Uśmiechając się do siebie, przemykam korytarzami
szkoły, by zaraz znaleźć się na dziedzińcu. O tej porze jest tutaj bajecznie.
Palą się gdzieniegdzie latarnie, a nieduże reflektory oświetlają filary, które
okalają dziedziniec. Zatrzymuję się pod jedną z kolumn i wypatruję Asha.
— Przyszłaś... — Słyszę w jego głosie ulgę i od razu odwracam się.
Posyłam mu słaby uśmiech na przywitanie.
— Chcę dać ci szansę na wyjaśnienie. — Od razu przechodzę do
rzeczowego tonu.
— Wszystko po kolei. Najpierw chodźmy. Pokażę ci jedną z moich
ulubionych miejscówek. — Wyciąga ramię w moją stronę. Po chwili zawahania
chwytam je i oboje wychodzimy przez furtę na otwartą przestrzeń. Przed nami
rozciąga się lekko oświetlona polana, która łagodnie schodzi w dół. Właśnie tam
idziemy. Milczymy prawie przez cały czas, gdy obchodzimy budynek szkoły
dookoła, następnie wchodzimy głębiej w las.
— Powiesz coś w reszcie? — Pytam, zaniepokojona wszechobecną
ciszą.
— Już moment.
Jesteśmy już bardzo oddaleni od budynków szkoły, tutaj jest na
prawdę ciemno i mrocznie. Zaczynam czuć się niepewnie i mocniej ściskam ramię
Asha. Wychodzimy zza zakrętu i zatrzymujemy się w miejscu. Przede mną jest coś,
czego tak naprawdę nie potrafię nazwać. Jakaś budowla? Ruiny? Gapiąc się na to
wszystko, marszczę czoło. Jest ciemno, więc tym bardziej ciężko mi dostrzec
szczegóły.
— Ash? — Rowley stoi tuż koło mnie, nadal ściskam jego ramię. — Co
to jest?
— To miejsce, gdzie czuję się najlepiej. Przychodzę tu zawsze ,
gdy chcę pomyśleć, odciąć się od innych.
Nie odpowiadam na jego słowa. Przyglądam się tylko badawczo
budowli, którą w większym stopniu zasłaniają zarośla. W jednej chwili puszczam
ramię chłopaka i podchodzę o kilka kroków. Jestem ciekawa tego, co widzę, ale w
jednej chwili zatrzymuję się.
— Napisałeś, że chcesz mi wynagrodzić. — Zauważam po chwili
zastanowienia i odwracam się do niego. Stoimy na przeciwko siebie. Ja krzyżuję
ręce na piersi, on swoje ma wetknięte głęboko w kieszeniach jasnych spodni.
— Tak. Nie podoba ci się tutaj?
— No, wiesz... Jest ciemno, zimno, a ty zabierasz mnie do jakichś
ruin. Szczerze, to nie moje klimaty.
Ash uśmiecha się lekko rozbawiony i zaczyna iść w moim kierunku.
Chce pociągnąć mnie ze sobą i łapie moją dłoń. Wtedy ma miejsce coś dziwnego.
Nagle jestem odepchnięta od niego i ląduję na ziemi metr dalej. Z
nim najwidoczniej dzieje się coś podobnego. Do mojej głowy napływają dziwne
obrazy, jakbym śniła sen na jawie.
Przenoszę się w całkiem inne miejsce. Tutaj chyba zapada zmrok,
powietrze jest przepełniona gęstym pyłem, a niebo pokryte grafitową szarością, jakby
zbierało się na deszcz. Obserwuję dwójkę siedmiolatków, którzy rozmawiają o
czymś ze sobą. Dziewczynka jest ubrana w długą suknię, ciemne włosy ma ładnie
zebrane w długi, ozdobny warkocz. Jej twarzyczka jest blada, ma cienie pod
oczami, jednak uśmiecha się, gdy rozmawia z chłopcem. On jest zupełnym
przeciwieństwem. Ma umorusaną twarz i brzydkie, stare ubranie. W jednym bucie
ma także sporą dziurę w podeszwie. Oboje rozmawiają, jakby znali się od zawsze
i nie przeszkadzają im te różnice w wyglądzie.
Wszystko jest dobrze, dopóki zza rogu nie wyłania się kobieta o
trupio szarej cerze i chudej, kościstej twarzy. Ma surowe spojrzenie i od razu
karci córkę za rozmowę z jakimś wieśniakiem. Matka ciągnie dziewczynkę za sobą
i obydwie odchodzą.
Otwieram oczy i z powrotem leżę na ziemi w lesie niedaleko
Redbricks College. Musiała nie minąć nawet sekunda odkąd padłam, bo widzę, że
Ash dopiero się podnosi z ziemi. Rozkojarzonym, nieobecnym wzrokiem lustruję
okolicę. Wydaje mi się, że jest jeszcze ciemniej, niż przed kilkoma minutami,
gdy jeszcze staliśmy obok siebie.
— Nic ci nie jest? — Pyta przerażony Rowley. Chwytam jego rękę i
wstaję z ziemi.
— Co to miało być? — Jestem przerażona.
— Nie mam pojęcia. Zdarzyło mi się to pierwszy raz. — W jego
oczach też widzę niepokój.
— Też to widziałeś? Te dzieci?
Widzę w jego spojrzeniu nagły błysk, który szybko jednak ulatuje.
Ash marszczy czoło.
— Nie, o czym ty mówisz? — Dziwi się.
— Nie ważne...
Nie opuszcza mnie wrażenie, że Rowley doskonale wie, o co mi chodzi.
Zdradziła go ta iskra.
— Słuchaj... Przepraszam za tę sytuację z Addington.
— Dlaczego tak na nią naskoczyłeś? Przecież tylko rozmawiałyśmy.
Ash wzdycha ciężko i wskazuje mi miejsce na omszałym murku. Oboje
siadamy.
— To zbyt długa historia... Ona wydaje się być najpogodniejszą
osobą na świecie. W rzeczywistości to tylko sposób, by zdobywać zaufanie ludzi.
Boję się, że ona cię wykorzysta i obróci przeciwko mnie. Nie chciałbym tego. — Patrzy
mi prosto w oczy.
Nie rozumiem tylko jednego. Znamy się tak krótko, czym zasłużyłam
sobie, że tak bardzo mu na tym zależy? Co jest we mnie takiego, czego nie mają
inni? To dopiero zagadka dla mnie.
~*~
W powietrzu czuć strach. Biegnę. Nie mogę przestać! To nie wchodzi
w grę. Gęsty mrok zasłania mi oczy, nie daje mi przejść. Długa suknia szamocze
się na wietrze. Mroźny wiatr wdziera się pod skórę. Wchodzi w szaleńczy taniec
z ciemnymi włosami, które galopują z moim całym ciałem.
Świst — misterna melodia hałasu. Muzyka strachu, bólu, ciemności
dźwięczy mi w uszach.
Panika wzrasta.
Nie zatrzymuj się! — Myśli szepczą komendy. Śnieg skrzypi pod stopami
prześladowców. Biegną za mną demony mroku. Żywy ogień dosięga nagle moje stopy.
Podeszwy wgryzają się w poranioną skórę. Nie mogę się zatrzymać! Te bestie są
szybsze! Mam ich wstrętne oddechy na karku.
Już tu są.
— Ivaso! — Ochrypły głos wydaje z siebie krzyk. To ich
nawoływanie. — Ivaso! — Ponownie słyszę obcy, a jednocześnie znajomy język.
Mimo bólu, żalu posuwam się dalej, sunę, jak duch między drzewami Mokry śnieg pada
i pokrywa stopniowo moją twarz, moje włosy. Jest kojący, ale nie mogę w nim
utonąć. Odebrano mi siły, by się uwolnić.
W kolejnej sekundzie, leżę bezsilna… Stoją nade mną zastępy
demonów. Moje ciało drży. Muszę się poddać… Zaczynam płakać. Ryczę jak małe
dziecko. Brak mi sił…
— Ivaso!
To już ostatnie oddechy.
W finalnym momencie widzę Jego znajomą twarz. Stoi przy moich
prześladowcach i nic nie robi. Nie ratuje mnie! Zdrajca!
Błysk ostrza.
Wrzask.
Krew w żyłach krzepnie. Moja klątwa rozlewa się purpurą na białym
śniegu.
~*~
Budzę się z wrzaskiem i strachem. Ktoś mnie szarpie za ramiona. Jestem
cała spocona. Włosy lepią mi się do zgrzanej twarzy. Otwieram oczy. Ciemna noc
za oknem. Zaraz umrę! Co się dzieje?! Krzyczę, a mój wrzask niesie się na
tysiąc kilometrów. Jestem tego pewna. Umieram. Dyszę ciężko, jednak za chwilę,
uspokajam się. Obok siedzi Curt. Wciąż trzyma moje ramiona. Dłonią odgarnia mi
włosy z twarzy. Ma przerażone spojrzenie.
Kilka godzin później nastaje poranek.
— Ellen? Jesteś chora? — Pyta mnie zmartwiona Curt, gdy budzi się i
widzi, że z trupio bladą twarzą, siedzę nieruchomo na łóżku. Wpatruję się w
ścianę, jakbym była zombie. Za pewne nie wyglądałam dobrze. Jestem przemęczona
po całonocnym maratonie koszmarów. Nie wiem już, czy część z nich jest
prawdziwa, czy też nie. Coraz bardziej wątpię w moją sprawność psychiczną. Może
zaczynam wariować?
— Nie, nie jestem chora, tylko zmęczona. — Odzywam się tak cicho,
że nie mam pewności, czy Curt mnie słyszy. Chyba tak, bo krzywi się na te
słowa.
— Napędziłaś mi niezłego stracha w nocy. Powinnaś iść do lekarza.
To nie jest normalne, że nie możesz spać. — Mówi i zaczyna zbierać książki do
torby. Są porozwalane po całej podłodze, więc trochę jej to zajmuje. Nic nie
odpowiadam na te słowa. Ogarniam się z odrętwienia i wstaję spod sterty
pościeli. Czas zacząć się ubierać. Mimo, że nachodzą mnie myśli o ucieczce z
lekcji, to jednak jakoś się zmuszam i zaczynam zakładać białe rajstopy, a
następnie spódnicę i całą resztę mundurka. Wychodzę z internatu na świeże powietrze,
bo postanowiłam, że wejdę do szkoły głównym wejściem. Klatka schodowa w środku
jest całkowicie zapchana uczniami. Po drodze, dzwonię jeszcze do ojca, by skontrolować
sytuację w domu. Oczywiście tata nic mi nie wyjaśnia. Nie ma dla mnie żadnych
nowych odpowiedzi, czy przełomów w sprawie mamy. Mówi tylko — "nie martw się,
ja wszystkim się zajmuję, a ty bądź spokojna". Ręce mi opadają, ale nawet
nie mam w sobie tyle siły, by rzucić słuchawką, czy kopnąć w coś nogą.
— Ellen? — Obok mnie pojawia się Ash z zaniepokojoną miną. —
Dobrze się czujesz? — Obejmuje mnie ramieniem opiekuńczo.
— Nie, przez całą noc miałam koszmary.
— To chyba nie przez te wczorajsze wędrówki, co?
Kręcę przecząco głową i wzdycham ciężko, poprawiając torbę na
ramieniu.
— Jestem po prostu zmęczona. — Posyłam mu słaby uśmiech, który nie
wychodzi zbyt wiarygodnie.
Przy wejściu do szkoły zauważam, że pewien blondyn wgapia się we
mnie mroźnym spojrzeniem. Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy orientuję się,
że to Trevor, brat Jules znów lustruje mnie wzrokiem. Zaraz potem znika za
drzwiami do szkoły.
Rozdział VIII: Miejska Legenda
— Chodzi o moją matkę. Nazywa się Anna Prescoth, ma trzydzieści
dziewięć lat, kasztanowe włosy do ramion. Zaginęła prawie tydzień temu na
naszej posesji przy granicy Middleham.
Policjant przez cały czas notuje każde słowo.
— Mogłaby pani opisać dokładniej okoliczności?
Jestem trochę zdenerwowana, czuję jak pocą mi się dłonie, więc
zaczynam je pocierać pod biurkiem.
— Ja z moim ojcem byliśmy w łodzi na jeziorze, mama pływała obok i
nagle zniknęła, jakby coś ją porwało pod wodę… — Słysząc samą siebie, mam
wrażenie, że policjanci zaraz zaczną się śmiać. Wszystko brzmi absurdalnie.
Ciemnoskóry wymienia spojrzenie z rudym chudzielcem obok. Teraz to już jestem
pewna, że mnie wyśmieją!
— Dobrze. — Odchrząkuje. —Przyjmiemy pani zgłoszenie i zajmiemy
się sprawą, ale proszę nie robić sobie dużych nadziei, na znalezienie matki. — Oświadcza poważnie swoim przerażającym
barytonem. Jak on tak może powiedzieć nastolatce?! Jestem po prostu
wstrząśnięta! Powinien jakoś dać mi nadzieję, a nie jeszcze bardziej dołować.
Mimo wszystko, taka możliwość przemknęła przez mój umysł. Jednak nie chcę, w
ogóle o niej myśleć. Gdy zacznę, to może stać się prawdą. Ona żyje!
— Dziękuję. — Mówię ciężko i wstaję. Słyszę trzask drzwi.
— Ellen?
Podnoszę głowę i widzę Jules we własnej osobie. Ma na sobie
czerwony sweter i takiego samego koloru beret na głowie. Wygląda, jakby dopiero
co wróciła z Paryża. Do tego ma wymalowany na twarzy zbyt radosny uśmiech.
Krzywię się lekko. Przybita do ziemi otrzymanymi informacjami, tym bardziej nie
chcę widzieć tej roześmianej blondynki.
— Cześć.
— Co ty tutaj robisz?
— Załatwiam ważne sprawy. — Odpowiadam krótko i wymijam ją.
— Może opowiesz mi? Zawsze zwierzenie pomaga. Tak, to świetny
pomysł. Zapraszam cię na kawę! — Przymykam oczy i zaciskam zęby. Tak bardzo
chcę ją teraz zabić… Nie mogę jednak nic powiedzieć, bo ona chwyta mnie pod
mankiet i wyprowadza na zewnątrz. Na ulicy udaje mi się wyrwać i szybko
otrzepuję kurtkę w obawie, że Jules ją rozdarła. Na szczęście się mylę.
— Może jednak nie… — Zaczynam. — Wiesz, nie najlepiej się czuję...
— …Tutaj za rogiem jest świetna kawiarnia. Podają wprost
wyśmienitą latte. — Nie daje za wygraną i ciągnie za sobą w owe miejsce.
Wzdycham ciężko. — Widzę, że jesteś przemęczona. Relaks dobrze ci zrobi.
— Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Przecież ty też nie byłaś na
policji bez powodu — Próbuję ją przekonać. No właśnie, dlaczego Jules jest
tutaj, a nie w internacie? — Na pewno
masz ważne sprawy, a ja nie mam czasu na nonsensy…
Mimo usilnych próśb, wchodzimy do kawiarni.
— Przestań. — Macha ręką i siada naprzeciwko mnie. — Na babskie
gadanie zawsze jest czas. — Kiwa głową w stronę kelnera.
— Cześć, Trevor. — Uśmiecha się promiennie. Podnoszę głowę i widzę
porażający wzrok chłopaka. Czuję, jak skóra mi zamarza. Przy nas stoi brat
Jules, ten sam, który bezczelnie dziś się na mnie gapił na historii. Co się
stało, że nagle wszyscy są w Middleham?
— Cześć — Mówi blondyn sucho. Dziwi mnie fakt, że zamiast patrzeć
na siostrę, przeszywa mnie swoim miażdżącym spojrzeniem, nawet po tym jak
odwracam głowę. Czuję jego wzrok na sobie, aż przez to robi mi się chłodno.
— Trevor, to moja nowa przyjaciółka, Ellen — Przedstawia mnie. Blondyn
nic nie odpowiada, tylko kiwa głową. Może jest niemową? Nie wiem, skąd u niego
taka niechęć.
— To, co? Stawiam latte. —Jules, nie czekając na mnie, zamawia
kawę. Trevor odchodzi w kierunku baru.
— Więc to twój brat? — Pytam, bo chyba wciąż nie dowierzam. Jak to
się stało, że są bliźniakami, a wydają się jak ogień i lód?
— Tak. Przepraszam cię, jest ostatnio trochę nie w sosie.
Przeważnie bywa bardziej pogodny — zapewnia.
Nie wątpię…
— Wiesz, dorabia sobie tutaj w piątki i w weekendy. To co,
opowiesz mi, po co byłaś na policji? — Pyta z zainteresowaniem. Wzdycham
ciężko. Wiem, że nie dam rady długo jej powstrzymywać przed podjęciem tego
tematu. Zastanawiam się chwilę, czy mam wymyślić błahą historyjkę, czy
powiedzieć prawdę. W sumie… Nie jest to jakaś tajna misja, czy coś. Mogę
powiedzieć Jules o zaginięciu mamy. Przecież sama nie potrafię tego wszystkiego
wyjaśnić.
— Tydzień temu… byłam z rodzicami na łodzi, pływaliśmy po
jeziorze, które teoretycznie należy do nas. No i... Zdarzyło się coś dziwnego. —
Przypominając sobie tamte chwile, czuję ucisk w gardle. — Moja mama po
prostu... zniknęła. — Jules marszczy czoło, choć ten gest wydaje mi się sztuczny.
— Pływała obok i nagle jej nie było. Nie wiem czy się utopiła, czy nie
żyje... — Głos mi się załamuje. Czerpię
spory oddech. — Do tej pory się nie znalazła. — Staram się zachować spokój, ale
już czuję ucisk w gardle. Nie mogę się rozryczeć przy Jules! Przecież nie po to
buduję swoja obojętną maskę. — Najgorsze jest to, że mój ojciec nie robi
kompletnie nic, aby ją znaleźć. Trzeba przecież zawiadomić policję, pogotowie,
jakieś specjalne służby...
— Poczekaj... — Ucisza mnie gestem. — Czy masz pewność, że twój
tata nie zrobił kompletnie nic?
Mój oddech i bicie serca się uspokajają. Przypominam sobie ostatni
tydzień i zachowanie ojca. W tym samym czasie, podchodzi kobieta i stawia przed
nami dwa parujące napoje z pianką. Czekam aż kelnerka odejdzie i zaczynam
mówić.
— Nie wiem… Widziałam, że wyjeżdżał gdzieś od razu po zniknięciu i
nie było go kilka godzin... Ale przecież powiedziałby mi, że już ktoś jej
szuka! Nie udawałby, że nic się nie stało.
— Hmm... Myślę, że to nie jest do końca tak, jak myślisz. Może
faktycznie twój tata już ma wszystko pod kontrolą. Skoro coś załatwiał... Po
prostu nie chciał cię martwić.
Tak, jasne!
— Przecież widziałabym jakieś działania w naszej okolicy, a
kompletnie nic się nie dzieje. — Mówię trochę wrogo. Ja jej zaufałam, a ona
teraz bierze jego stronę. Świetnie!
— Nie powinnaś tak się tym zadręczać. — Zapewnia z uśmiechem. Czy
ona nic nie rozumie?!
— Jak mam się nie zadręczać, kiedy moja mam zniknęła! — Mówię
odrobinę za głośno, aż kilka osób odwraca głowy.
— Ciszej! — Prosi Jules. Kiwam głową.
— Byłam już na policji w tej sprawie. Nie mam zamiaru czekać z
założonymi rękoma.
— Nie powinnaś się w to mieszać. — Odpowiada dobitnie. Jej ton
głosu trochę mnie zaskakuje. Nie słychać już radości, ale raczej rozwagę. —
Masz teraz nowe obowiązki, szkołę, zawieranie nowych znajomości. Zobacz jak
wyglądasz, Ellen. Jesteś wrakiem człowieka przez to wszystko.
Wzdycham ciężko. Mówi ostro, ale też ma rację. Jednak, co mam
według niej robić? Siedzieć i machać nogą? Zastanawiam się nad tym, pijąc swoją
kawę.
— A ty? Co robiłaś na policji? — Pytam po kilku minutach ciszy.
Naprawdę jestem ciekawa jej wizyty na komisariacie.
— Ja? — Widzę na jej twarzy cień zaskoczenia. — Nic ważnego. — Mówi
wymijająco i od razu chwyta szklankę. To jeszcze bardziej pobudza moją
ciekawość. Niestety Jules od razu zmienia temat rozmowy i nie ma już szansy,
aby się dowidzieć.
~*~
Chociaż pogoda jest wietrzna, to wbrew moim oczekiwaniom
rozpogadza się na wieczór. Postanawiam odwiedzić ojca i zobaczyć, czy
faktycznie zrobił cokolwiek w sprawie mamy. Idę więc do domu, popędzana przez
zachodzące słońce. Daje ono piękną poświatę złota. Promienie przyjemnie
łaskoczą moje plecy. Zachęcona przez odrobinę piękna, postanawiam przejść się
dookoła jeziora i obejrzeć zachód słońca. Wszędzie ciągnie się las, ale mam
nadzieję, że znajdę wydeptane ścieżki. Wchodząc w pierwsze zarośla przypominam
sobie co spotkało mnie kilka nocy temu, kiedy wyszłam z internatu. Czuję ciarki
na tamte wspomnienie. Do moich uszu automatycznie powraca dźwięk przerażającego
śmiechu, który mnie wtedy osaczył. Do tej pory, nie mogę wyjaśnić skąd
dochodził, ani czyim głosem był.
Nagle coś przykuwa moją uwagę i staję w miejscu. Dostrzegam błysk
w trawie. Podchodzę i z niedowierzaniem podnoszę pierścionek zaręczynowy mojej
mamy. Stoję, oglądając go z każdej strony, a moja buzia nie może się zamknąć.
Jestem przestraszona i zdezorientowana jednocześnie. Czyli, że mama żyje? Nie
wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli znajduję taką rzecz na lądzie, to
znaczy, że nie utonęła, musiała wyjść na brzeg! Tylko gdzie się podziewa? Nasuwam
pierścionek na palec.
Przechadzam się w prawo i w lewo i nagle, między zaroślami,
dostrzegam jakąś dróżkę. Szybko podchodzę bliżej i ręką odgarniam roślinność. Ze
zdziwieniem oglądam ścieżkę. Jestem pewna, że patrzę na ślady opon
samochodowych. Ktoś musiał je tu zostawić. Deszcz nie padał przez ostatnie
kilka tygodni, więc błoto zaschło pozostawiając ślady, niczym skamieliny. Czuję,
jakby ktoś wylewał na mnie wiadro zimnej wody. Jakaś część jest wyjaśniona i w
końcu coś wiadomo. Czuję, że jestem już o wiele bliżej rozwiania zagadki. Teraz
już jestem pewna. Mama została porwana.
Pełna nowych pytań, ale też jakichś odpowiedzi, wracam do domu.
— Tato, patrz, co znalazłam przy jeziorze! — Macham mu przed
oczami znaleziskiem. Zachowuję się, jak małe dziecko, ale nie mogę opanować
radości. — Ona wyszła z tego jeziora!
Ojciec odrywa się natychmiast od swoich raportów i podchodzi do
mnie. To chyba największa forma uwagi, jaką mi poświęca od długiego czasu. Robert
bierze w palce pierścionek żony i starannie go ogląda.
— To nie wszystko, tato. — Dodaję smutno. Patrzy na mnie pytająco.
— W lesie znalazłam ślady opon. Jestem prawie pewna, że mamę ktoś porwał.
Mam przez chwilę wrażenie, że mnie wyśmieje, ale nie robi tego.
Patrzy tylko poważnie, to na mnie, to na pierścionek.
— Ellen. Przepraszam, że tak długo cię zbywam. Tak, masz rację.
Mama została porwana. Od dawna próbuję opanować tę sytuację.
Wytrzeszczam na niego oczy. W końcu odpowiedź! Czy to było takie
trudne?
— Dlaczego nic mi nie mówiłeś? Wiesz w jakim stresie żyję od kilku
tygodni? — Wyrzucam z siebie z pretensją i zaczynam chodzić po pokoju. — Czy ustaliłeś
coś konkretniej?
— Nie, żadnych konkretów nie mamy.
— Czyli, że zajmuje się tą sprawą więcej osób? — Pytam
podejrzliwie.
— Naturalnie.
Opadam bezradna na krzesło i podpieram czoło na dłoniach. Dobrze,
że chociaż jednak sprawa się wyjaśniła. Wielce prawdopodobne, że mama wciąż
żyje. Tylko gdzie się podziewa?
~*~
W niedzielę po południu wracam z powrotem do internatu. Z jednej
strony potwierdzenie o porwaniu przyniosło mi ulgę i wskrzesiło dawną nadzieję,
z długiej jednak strony przytłoczyła mnie nowa sytuacja. Potrzebuję pomyśleć, oderwać
się na moment od wszystkiego. Przychodzi mi na myśl dobre miejsce, którego
jeszcze nie zbadałam do końca. Postanawiam odwiedzić ruiny, które kiedyś
pokazał mi Rowley. Wstępuję na moment do internatu, by zostawić torbę, po czym
wybieram się na spacer.
Znajduję ścieżkę i teraz się jej trzymam. Słońce daje znakomity
efekt, gdy przedziera się usilnie przez zielone korony. Czerpię świeże
powietrze do płuc. Układ lasu jest różny, raz gęsty, raz się trochę rozluźnia i
rzednie. Teraz znowu ścieżka się rozszerza, a drzewa zaczynają ustępować
miejsca zaroślom. Promienie słońca tutaj już nie docierają tak licznie i robi
się mrocznie. Czuję dziwny przymus, aby
iść dalej, aby nie zawracać. Zupełnie, jakby ktoś obwiązywał mnie niewidzialną
liną i teraz ciągnął za sobą.
— Ellen? — Odwracam się przerażona.
— Ash? — Dziwię się, widząc go przede mną. — Co ty tutaj robisz? —
Robię krok w tył, jakbym bała się, że jakaś siła znów nas odepchnie na boki. Po
raz kolejny zadaję sobie pytanie, dlaczego wszyscy, dziwnym trafem są dziś w
miejscach, w których ja sie pojawiam?
— Wiało nudą w te niedzielne popołudnie, więc pomyślałem, że odwiedzę
stare kąty. — Patrzę na niego wątpiącym spojrzeniem. — No dobra... Widziałam,
jak opuszczasz internat. Miałem przeczucie, że idziesz sprawdzić to miejsce. — Wyjaśnia,
a z jego ust, nawet na moment, nie znika przyjazny uśmiech.
— Miałeś nadzieję, że będę cię zabawiać? — Prycham rozbawiona i
odwracam się do niego plecami. Idę dalej przez zarośla. Gdy tylko Ash się
pojawia, mam ochotę zawrócić, jednak coś mi na to nie pozwala. Coś każe
zagłębić się w ten las.
— Może trochę na to liczyłem. — Odpowiada tajemniczo. Nie odwracam
się, ale gdybym to zrobiła ujrzałabym błysk w oku, który wydaje mi się tak
znajomy.
— Przeliczyłeś się. — Mówię z uśmiechem pod nosem. Cały czas idę
na przód, a Ash depcze mi po piętach.
— Idziemy tam, gdzie myślę, że idziemy? — Pyta z zaciekawieniem.
— My? — Dziwię się. — Ja idę na spacer, a Ty chyba mnie śledzisz,
mój drogi. — Przez większość lubimy sie przekomarzać, chyba czerpię jakąś
dziwną satysfakcję z naszych potyczek słownych.
Rowley śmieje się pod nosem.
— Masz coś przeciwko, że spaceruję z tobą?
— Myślę, że szukasz pretekstu, by się ze mną widzieć.
— Ja? Z tobą? Wydaje ci się. — Mówi z uśmiechem na ustach. Zapada
cisza. Tylko trzepot ptasich skrzydeł ją przerywa. — Ellen? Wszystko u ciebie w
porządku?
— A tak w ogóle, co cię to obchodzi?
Odwracam głowę i posyłam mu zadziorny uśmiech, ale on jest już
poważny.
— Nie wyglądasz za dobrze. — Odpowiada. Czyżby się mną przejmował?
— Mam dość pytań. — Mówię nagle ostro. Zbyt ostro. — Czy wszystko
w porządku? Czy dobrze się czujesz? A może jesteś chora? Kogo to w ogóle
obchodzi? Nikogo! Więc po co te pytania? — Wkurzam się i do razu tego żałuję.
Muszę przestać tracić kontrolę nad sobą.
— Chciałem…
— …Skończ już, chociaż ty.
Ash milczy. Nie trwa to długo. Przecież on nie umie być cicho
przez dłuższy czas. Rowley odchrząkuje nagle. Stoi tuż obok.
— Znów miałaś koszmary, Ellen?
Staję nagle w miejscu. Ash także się nie rusza.
— Co? — Otwieram szerzej zielone oczy.
— Masz zmęczone spojrzenie, bladą twarz, rozglądasz się stale na
boki, jakbyś bała się, że coś wyskoczy z za drzewa. Jesteś poirytowana… To
wszystko są oznaki złego snu. — Wyjaśnia. Swój pozna swego. — Uśmiecha się, ale
nie kpiąco, tak normalnie. — Powinnaś komuś o tym powiedzieć, bo nie jest to
zdrowe. Trzymanie wszystkiego tak w sobie. Kiedyś wybuchniesz i nic dobrego z
tego nie wyniknie.
Milcząc, odwracam się i idę dalej. Ash się nie odzywa, ale słyszę
jego oddech. Wychodzimy zza zakrętu i zatrzymuję się w miejscu. Stoi przede mną
coś, co zobaczyłam tamtej nocy.
— Na co właściwie patrzę? — Przechylam głowę badawczo.
— Zależy, w co wierzysz.
Dziwię się jeszcze bardziej.
— Że co? — Patrzę na niego z politowaniem.
— Są różne teorie na temat tego, do czego służyła ta budowla.
Pokazuję mu gestem, aby kontynuował.
— Jedni mówią, że była tu świątynia lub zwyczajna piwnica. Miałaby
należeć do domu, który już dawno zmienił się w proch. — Stopniowo podchodzi do
ruin, odgarnniając zarośla, ja idę za nim.
— A ty, jak myślisz?
— Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. — Mówi, ze znajomym błyskiem w
oku.
Szelest.
— Co to było?! — Piszczę i szybko doskakuję do ramienia Asha. Zalewa
mnie fala gorąca. Znowu powracają wspomnienia z tamtej nocy. Mój umysł
odruchowo przygotowuje się na nadchodzący szept. Nic jednak nie następuje. Jestem
już przewrażliwiona...
— Spokojnie. — Czuję, że pociera moje ramię. — To jakieś zwierzę…
Zaczynam się rozglądać i mogę przysiądź, że gdzieś w oddali widzę
czmychający cień. Odsuwam się od Asha, chociaż mój strach nie mija.
— Słyszałaś o legendzie? — Oprzytomniawszy, kiwam głową. Jules już
mi o tych bzdurach wspominała. — Ta ostatnia teoria się z nią łączy. Jeśli
znasz legendę, to wiesz, że mówi ona o ludzie, zwanym Termorjańczykami.
Mieszkają pod ziemią, jak wydaje się ludziom. To nie jest do końca prawda.
Przebywają w miejscu, które przypomina podziemia, ale tak naprawdę, to całkiem odmienne
miejsce. Coś jak inny wymiar.
— Chcesz powiedzieć, że mieszkają na jakiejś planecie? — Prycham
ironicznie. Przecież wyraźnie słychać jak idiotycznie to brzmi. Cała legenda,
to mocno przesadzona bujda.
— Nie do końca, ale tak. — Odpowiada, urażony moim stwierdzeniem. —
Teraz jednak czasy się zmieniły i Termoriańczycy oraz Klariusze przebywają na
Ziemi.
Wzdycham ciężko, słysząc, że on także wierzy w legendę.
— Co to ma wspólnego z ruinami? — Siadam na omszałym murku, aby
posłuchać, co jeszcze ma do powiedzenia.
— Bardzo dużo. Według legendy, to właśnie tutaj znajduje się
portal, przez który można wejść do ich świata.
— Tak, na pewno! — Śmieję się z jego słów. To wszystko jest
niedorzeczne! Ash patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, od razu czuję, że sprawiłam
mu przykrość swoim zachowaniem. Przestaję się śmiać. W tej samej chwili podwija
rękawy koszuli i dotyka jednej ze ścian ruin. Odgarnia zwisające pnącza roślin
i moim oczom ukazuje się jakiś znak. To jakby okrągła pieczęć z nieznanymi mi
znakami.
— Nadal niedowierzasz? — Posyła mi tajemniczy uśmiech.
— Może jeszcze mi powiesz, że znasz portal do krainy Smerfów? — Śmieję się pod nosem. — Albo przenieśmy się do
rzeczywistości, gdzie jest kot Tom! Wtedy już pełnoprawnie będziesz mógł stać
się Jerrym. — Znów nie mogę opanować śmiechu. Ash spuszcza głowę, jednak na
jego twarzy widzę uśmiech. — Przepraszam
cię, ale to jest nie poważne.
— Może i tak, ale zawsze jest gdzieś ziarnko prawdy.
— Serio w to wierzysz?
— Czasem trzeba w coś wierzyć. Gdy człowiek w nic nie wierzy, nie
ma za czym dążyć, do czego powracać, od czego uciekać. Wiara sama w sobie jest środkiem
do przetrwania. — Odpowiada poważnym tonem. Milknę, bo nie wiem już, co
odpowiedzieć. Legenda, którą usłyszałam od Jules jest zwykłą bajeczką, którą
najczęściej wciska się nowo przybyłym mieszkańcom. To, co mówi Ash, też takie
jest. Jednak on zachowuje się, jakby naprawdę w to wierzył. Ludzie z małych
miasteczek najwyraźniej tak mają…
Razem wchodzimy do środka. Z czystej ciekawości chcę zobaczyć, jak
ta piwnica wygląda wewnątrz. Nie mija się zbytnio z moim wyobrażeniem. Jest
ciasna, zakurzona i ciemna. Kamienne ściany dają przyjemny chłód, który na
pewno jest bardzo kojący w lecie. Kurz unosi się w powietrzu, co jest przyczyną
mojej nagłej salwy kichnięć. Spostrzegam, że dwa metry przede mną, znajdują się
drzwi. Podchodzę bliżej, aby się im przyjrzeć, może nawet je otworzyć, jednak
kiedy jestem już o krok, czuję coś niepokojącego i zarazem fascynującego. Mam
wrażenie, że wchodzę w jakąś niewidzialną strefę magnetyzmu, jakby coś
przyciągało mnie bliżej drzwi. To dziwne uczucie wzmacnia się z każdym krokiem.
Jest, jak przyjemne łaskotanie na ciele. Przymykam oczy i widzę pod powiekami, mamę,
która wyciąga dłonie, zagarnia mnie w swoje ramiona, niczym małą dziewczynkę.
— Ellen! — Słyszę nagle głos Asha i czuję jego dłonie na swojej
talii. Odciąga mnie na bok i potrząsa za ramiona. — Słyszysz mnie?!
Otwieram oczy, bo obraz mamy znika gdzieś w ciemności. Przez chwilę
wydaje mi się, że jest tuż przede mną! Czuję jej obecność przy mnie. Jestem
rozkojarzona i kręci mi się w głowie. Nadal czuję dziwne przyciąganie, ale nie
jest tak silne jak chwilę temu. Otwieram oczy szerzej i widzę zaniepokojone,
duże oczy Asha nad sobą.
— Ellen? Wszystko w porządku?
Kiwam głową bez słowa. Czuję mdłości i muszę jak najszybciej
znaleźć się na powierzchni.
— Zbierajmy się stąd… — Mówię szybko i kieruję się do wyjścia.
Zdaje mi się, że gdzieś w sobie słyszę wrzask. Coś z całej siły chce zatrzymać
mnie w pobliżu tych drzwi. Wydaje mi się, że to ja sama chciałam tam zostać.
— Ellen... nie wyglądasz najlepiej — Ash pomaga mi usiąść na
omszonym fundamencie. Macham ręką i kiwnięciem zapewniam, że wszystko jest w
porządku. Jednak próbuję powstrzymać mdłości. Podtrzymuję dłonie na kolanach,
jednak zaraz prostuję się i nabieram powietrza do płuc. Rowley siada przy mnie
i spogląda na mnie badawczo.
— To bardzo dziwne... — Mówię, gdy już mi lepiej. — Przy tych
drzwiach zobaczyłam mamę... Podchodziła do mnie i chciała mnie przytulić. — Ash
marszczy brwi, wydaje się być zaciekawiony i jednocześnie zaniepokojony.
— Posłuchaj mnie, Ellen... Niektóre rzeczy na tym świecie są nie
wyjaśnione. Te drzwi... One w rzeczy samej do takich należą, ale są
niebezpieczne. Nie przychodź tutaj sama, dobrze?
Kiwam głową. Ash podtrzymując mnie, znajduje drogę powrotną do
internatu.
Myśli nie dają mi spokoju przez kilka kolejnych godzin. Muszę
wrócić do tych ruin. Przeczuwam, że tam znajduje się odpowiedź na moje pytania.
Witam wszystkich w dniu św. Valentego — patrona obłąkanych! Mam nadzieję, że ten dzień spędzacie właśnie ze swoją drugą, obłąkaną z miłości połówką. Przesyłam wszystkim mnóstwo miłości, a sobie życzę większego miłowania weny, która ostatnio się mnie uczepiła, jak rzep psiego ogona. Broń, Boże, nie narzekam!
Komentujcie rozdział!
Buziole xx
To opowiadanie z rozdziału na rozdział robi się coraz bardziej tajemnicze. Ci wszyscy ludzie zachowują się dziwnie i podejrzanie. Ignorują to co oczywiste. Nie reagują na sytuacje normalnie. Zwariowała bym na miejscu Ellen. A ta ruina na końcu, to miejsce jest mocno podejrzane. Czekam na więcej dziwnych momentów trudnych do wytłumaczenia. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńHej, super, że jesteś! Tak, ja chyba też bym zaczęła sobie rwać włosy z głowy na miejscu Ellen. :/ Mam nadzieję, że wytrzyma i się nie załamie psychicznie! :D
UsuńJedyne słowa jakie przychodzą mi na myśl po przeczytaniu tego rozdziału to "O co tu chodzi?" Po ostatnim rozdziale miałam nadzieję, że chociaż jedno, pycie, pyciusieńkie pytanie zostanie rozwiązane, a tu klops. Tylko więcej pytań :/ Nie żeby mi to przeszkadzało. Nie! To jest świetne! Człowiekowi chce się tu wracać, bo nic nie wie, a jesteśmy takimi stworzeniami, że chcemy się dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Nie wiem co mam ci więcej napisać... Podobało mi się, meega podobało.
Pozdrawiam i w wolnej chwili zapraszam do mnie
smoczespojrzenie.blogspot.com
Właśnie taki mój chytry plan, by zadać jak najwięcej pytań. Sama lubię czytać takie historie i wiem jaki przy tym jest ubaw w zgadywanie i domyślanie się. Cieszę się, że jesteś, czytasz, że Ci się podoba! Pozdrawiam również! :)
Usuń"nie poważne" pisze się razem
OdpowiedzUsuń"Wyjaśnia. Swój pozna swego." powinien być myślnik
"Dobrze, że chociaż jednak sprawa" nie do końca wiem, czy chodziło o "jedna" i k na końcu to literówka, czy to "jednak" jest tam celowo (choć ni jak nie pasuje ;))
Oke, trochę zwlekałam z napisaniem komentarza i widzę, że to dobrze, bo pojawiły się apdejty ^^ Zarówno 7, jak i 8 rozdział były bardzo tajemnicze, i chociaż na początku wydawało się, że coś się zaczyna wyjaśniać, to pojawiło się tylko więcej pytań i więcej zagadek. Zakończenie jest niepokojące. Zawsze mam takiego kurwielca, po chuja ten główny bohater za każdym razem chce wracać w to miejsce, gdzie coś złego się dzieje? Czy literackie i filmowe postaci nie mają instynktu samozachowawczego? :'] Eh.
Nie chcę tworzyć żadnych teorii na razie, bo zbyt wcześnie jeszcze na to. Ale na pewno to co się dzieje wokół Ellen nie jest proste. Za dużo szczegółów, przypadków i podpowiedzi. Szczerze mówiąc, gdyż zaczynałam czytać, to myślałam, że będzie jedno, wielkie bum i koniec, bo tak się najczęściej dzieje w tego typu opowiadaniach, ale nie. Tutaj nie ma jednego bum, ale setki malutkich wybuchów, mam nadzieję, że wiesz o czym mówię.
W każdym razie, czekam niecierpliwie na następne rozdziały i na uchylenie choćby rąbka tajemnicy :)
Pozdrawiam,
Poss
kaftanbezpieczenstwa.blogspot.com
O co chodzi temu ojcu? Żona mu zginęła, a on taki spokojny :v coś ukrywa. Jego zapewnienia mnie nie przekonują ;/ wprowadziłaś fajne nowe postacie :3 typową wredną dziewczynę Liv i brata Jules, który zdecydowanie coś ukrywa (albo się zakochał w Ellen xD). A czemu ona sama też była na policji? O.o Zresztą, Ash też coś ukrywa. Wszyscy są dziwni i tajemniczy. Czemu aż tak bardzo lubił te ruiny i po cholerę ją tam zaprowadził? Chyba jedyna osoba, na którą Ellen może liczyć, to Curt. Czemu Ellen widziała jakieś dzieci? I czemu jakiś głos woła 'Ivaso' do niej?
OdpowiedzUsuńCiekawe :v
Frix