wtorek, 17 stycznia 2017

Rozdział IV: Cicha Woda



Dni mijają coraz szybciej, jakby z każdą chwilą świat miał mniej czasu. To chyba zbliżająca się perspektywa pójścia do szkoły i wszechobecna nuda dają takie wrażenie. Pod koniec sierpnia nastaje czas wielkich upałów. Ani kropla deszczu nie spada przez ostatnie półtora tygodnia, a więc tyle ile już mieszkamy w Middleham. Muszę powiedzieć, że na razie wszystko jest w miarę dobrze. Rodzicie chyba już trochę ochłonęli. Tylko tata jest inny... Ciągle się mi przygląda, jakbym była dziwolągiem. Często nie ma go w domu, ale mimo że mówi: „idę załatwiać sprawy”, to mam wrażenie, że wychodzi, by na mnie nie patrzeć. Dziwnie się wtedy czuję, jakby wszystko było z mojej winy. Za kilka dni jest rozpoczęcie roku. Pierwszy dzień...Wcale nie mam ochoty iść do nowej szkoły, jednak to nie zmienia faktu, że trzeba obgadać tę kwestię.
— Słuchajcie, czy zdecydowaliście już, co z tą szkołą? — Pytam przy śniadaniu. Rodzicie zbywają mnie już kilka dni, więc teraz jest najwyższa pora na odpowiedzi. Oboje nie podnoszą wzroku. Nadal nadziewają swoją jajecznicę na widelce i z groteskową wyższością wkładają ją sobie do ust. Po chwili jednak ojciec sięga po serwetkę i delikatnie wyciera nią twarz.
— Po burzliwej dyskusji — spogląda przelotnie na mamę, która ma obojętną, niemalże obrażoną minę — doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie dla ciebie, jeśli zamieszkasz w internacie. — Mama wstaje od stołu i wychodzi z pokoju, ojciec odprowadza ją wzrokiem, po czym kontynuuje. — Nie ma sensu, byś codziennie spędzała dwie godziny w autobusie.
Oddycham z ulgą. W tej chwili mama wraca, niosąc solniczkę. Ma jeszcze bardziej nadętą minę, niż chwilę temu.
Te informacje są dla mnie dobrymi wieściami. Nie będę musiała spędzać całych dni w tym obleśnym domu, przy obrzydliwym jeziorze.  
— Dziękuję. — Mówię z największą dawką wdzięczności, na jaką mnie stać. Posyłam nawet rodzicom uśmiech, ale oni tego nie zauważają.
— Zawieziemy twoje rzeczy na miejsce przed samym rozpoczęciem nauki. —  Po tych słowach zapada cisza. Trwa kilka minut, więc wyczuwam , że to znak, by odejść od stołu, bo nikt już nie chce nic dodać do tematu. Wchodzę po schodach, zastanawiając się nad milczeniem matki. Zwykle to ona ma najwięcej do powiedzenia. Myślę też nad inną kwestią. Jak będzie wyglądać moje życie za jakiś czas? Nigdy nie mieszkałam w internacie wśród obcych. W takich miejscach ludzie znają się od pierwszej klasy. Nagle przyjdę ja, nikomu nieznana dziewczyna. Już to widzę! Z moim samotniczym stylem życia na pewno będę postrachem, albo wiecznie nierozwiązaną zagadką. Czarno to wszystko widzę.

~*~

Mama zwykle stawia na swoim. Wyjątkiem najwyraźniej jest jedynie szkoła, ale zwykle to ona rządzi i podejmuje decyzje. Powiedziała, że będzie ciągnąć sąsiadów nie wiadomo skąd? No i właśnie ich zaciągnęła. To już dzisiaj, a tak właściwie za kilka chwil, zacznie się wystawna kolacja u państwa Prescoth... Dlaczego ja w ogóle muszę być częścią tego cyrku? Jeszcze żeby było śmieszniej, matka kazała mi się "stosownie" ubrać, czyli w sukienkę. Właśnie słyszę, jak wchodzi po schodach, pewnie chce sprawdzić, czy już się ubrałam, a jak nie, to zapewne na mnie nawrzeszczy, że lekceważę jej polecania... Na szczęście, siedzę już w kremowej sukience i wydymam usta. Na pewno wyglądam jak wielki bachor. Ja nigdy nie byłam fanką dziewczęcych strojów. To Mara lubiła te wszystkie sztuczności i błyskotki. Ach, siostrzyczko, pewnie śmiejesz się, gdy teraz widzisz mnie w tej okropnej sukience.
— Ellen? — Mama wchodzi do pokoju, jak zwykle bez pukania. Jak bardzo mnie to irytuje!
— Hmm?
— Za ile będziesz gotowa?
— W sumie... —  Wyginam rękę pod dziwnym kontem, by poprawić materiał pod pachą. —  Już.
— To świetnie. — Patrzy na mnie z uśmiechem na ustach. — Zjawiskowo wyglądasz. — Dodaje z entuzjazmem i pokazuje dłonią, aby się obróciła wokół własnej osi. Robię wątpiącą minę.
— Dobra, czas nas goni. — Macham dłonią, nie mam ochoty wysłuchiwać jej ochów i achów. Miejmy to już za sobą...

Pierwszy gość przychodzi jak najbardziej punktualnie. Jest to sześćdziesięcioletni mężczyzna o imieniu Steve, który równie jak moja matka, wydaje się być stylizowany na błysk. Idealne ubrania, nienaganne zachowanie... Niedobrze się robi od tej sztuczności. Matka zaprasza go do salonu, ojciec od razu nalewa kieliszki z winem i zaczyna pozornie mądrą konwersację. Ja siedzę jak kołek w fotelu, starając się wyglądać na wyprostowaną, jak struna. Za każdym razem, gdy nieznajomy odwraca ode mnie wzrok, zaczynam garbić się na nowo. Plecy mnie bolą od takiego natężenia mięśni! Swoją drogą, ten cały Steve dość często dziwnie na mnie zerka, jakbym mu coś obiecała.
Po kilku minutach, do drzwi dzwoni starsza pani, która ma na sobie szykowny strój, ale nie suknię, a kostium, do tego kilka kolorowych chust na szyi. Wygląda, jakby przed chwilą wyszła z kwiaciarni... Dziwi mnie tylko jedna rzecz. W dłoni trzyma laskę, jaką posługują się chorzy ludzie. Z tym, że ona jej zdecydowanie nie potrzebuje. Mimo wieku, wydaje się energiczna. Gdy podchodzi, by mnie uściskać, czuję jej ostre perfumy i zwracam uwagę na mocny makijaż. Kobieta lustruje mnie wzrokiem i zwraca się z nadmierną uprzejmością. Denerwują mnie takie sztuczne maniery.
Nie mijają dwie minuty, a słyszę kolejny dzwonek. Właśnie usiadłam, a znów muszę wstać, aby powitać gości w drzwiach. Na progu stoi para w wieku podobnym do moich rodziców. W odróżnieniu do pozostałej dwójki sąsiadów, ci są poważni, a ich usta ściągnięte są w cienkie kreski. Czemu wszyscy ludzie są tak sztuczni? Jakby grali jakiś spektakl. Jak nie w jedną skrajność, to w drugą... Mam wrażenie, że moja matka i ojciec pozapraszali tylko tych najbogatszych sąsiadów z okolicy Middleham. Ciekawe, co im naopowiadali, że chcieli się tutaj zgromadzić. Może mamy kilka milionów spadku po dziadkach? Istna żenada. Matka zaczyna od razu wymieniać się serdecznościami z niejaką Alicją Rowley i jej mężem Danielem. Stoję z boku i z niemalże upokorzeniem obserwuję sytuację. Wygląda na to, że swój trafił na swego. Zachowanie państwa Rowley jest lustrzanym odbiciem zachowania moich rodziców. W końcu goście przechodzą dalej. Nie zauważam, że za nimi stoi jeszcze jedna osoba, która także się wślizguje i wita z moją mamą.
Nie wierzę własnym oczom.
— Ellen, podejdź tutaj proszę. — Poleca mama uprzejmie, jednak jej oczy mówią coś innego, a mianowicie, że jak nie podejdę, to dostanę szlaban. Przełykam gulę w gardle i mam wrażenie, że moja twarz nagle staje się czerwona. Jak dobrze, że zrobiłam dziś makijaż!
— Ellen, poznaj syna państwa Rowley. To jest Ashlon. — Pokazuje na przystojnego młodzieńca o ciemnych włosach i takich samych oczach. W pierwszej chwili chcę wybuchnąć śmiechem. Ashlon? Serio, właśnie tak ma na imię? Jak jego rodzice, wielcy państwo Rowley mogli nazwać swojego syna ASHLON?!
Robi mi się głupio, że stoję i śmieję się wewnętrznie, kiedy z drugiego planu musi to wyglądać dziwnie. Z rozbawieniem spoglądam na Asha, który też głupkowato uśmiecha się do mnie.
— Miło mi. — Mówi z teatralną uprzejmością i ściska moją dłoń, którą mu podaję.
— Ashlon. Tak nie wita się z damą. — Beszta go Alicja, a ja chichoczę, jak jakaś słodka idiotka. Ash podnosi duże oczy, jest trochę zdenerwowany. Podchodzi o krok w moją stronę, chwyta moją dłoń, podnosi ją do góry i w tym samym czasie nachyla się, muskając wierzch skóry swoimi ustami. Czuję się dziwnie. Szczególnie, że wszyscy dookoła patrzą na ten gest z zadowoleniem. Gdy się cofa, jego wzrok utkwiony jest we mnie. W jego oczach widzę coś dziwnego. Jakąś niezrozumiałą tęsknotę. Spoglądam na niego z zakłopotaniem i odchodzę do salonu, aby usiąść w najbardziej oddalonym miejscu od wszystkich.
Tak jak przypuszczałam, całe przyjęcie jest niczym tortura. Nie dość, że stopy mnie bolą przez obcasy, to jeszcze sukienka uwiera pod pachami. Frustracja coraz bardziej we mnie wzrasta. Przy stole, wszyscy rozmawiają tylko na poważne i na dla nich interesujące tematy. Sytuacja wydaje się być sztuczna i nadęta. Mam wrażenie, że ci ludzie udają. Raz na jakiś czas, przenoszę wzrok na Asha, który z niewytłumaczalną mądrością wymalowaną na twarzy, włącza się czasem w dyskusję dorosłych. Ja się nudzę, dziobiąc w swoim talerzu. Czekam na moment, kiedy wszystko się skończy. Moja znudzona mina jest chyba najgłupszą rzeczą, jaką tego dnia robię, bo niestety Alicja Rowley ją zauważa i wpada na genialny pomysł.
— Ellen?
— Tak? — Podnoszę głowę się natychmiast. Nie spodziewałam się, że właśnie ona się do mnie odezwie.
— Może weźmiesz Asha i pokażesz mu okolicę? — Pyta uprzejmie. Patrzę na moją mamę, na której twarzy widzę lekkie zdenerwowanie i niemy sprzeciw. Widząc to, postanawiam, że tym razem zrobię jej na złość. Wstaję z krzesła. Mam wrażenie, że matka zaraz mnie zatrzyma. Nie wiem dlaczego mogłaby być przeciwna. Wychodząc z salonu, a zaraz za mną pojawia się Rowley.
— Co ty tutaj robisz? — Strzelam, jak pocisk z broni maszynowej. Jednak mimo tego pozornego wyrzutu, cieszę się, że jest tutaj jakaś znajoma twarz.
— Idę za tobą na korytarz. Zdaje się, że masz mnie oprowadzić. — Szczerzy zęby. Gdy podchodzi o krok, uderza mnie zapach jego perfum.
— Nie chodzi mi o to... Co robisz w moim domu? Przecież nie jesteśmy sąsiadami.
— Jesteś pewna? — Podnosi brew. — Przyszedłem na kolację z rodzicami, bo twoja mama nas zaprosiła. — Wkłada ręce do kieszeni w idealnie skrojonych spodniach. Wygląda jak młodociany biznesmen.
— Najpierw spotykam cię w sklepie, potem ta jazda w aucie, a teraz jeszcze to? Robisz to specjalnie. — Uśmiechem się szelmowsko.
— Technicznie, to spotkaliśmy się przed sklepem...
Wychodzimy przed dom.
— ...Nie bądź taki cwany.
— Po co te sceny, dziewczyno?
Zaczynam się śmiać i on razem ze mną.
Wolnym krokiem idziemy przed siebie. Siadam na pomoście, spuszczając nogi w dół. To wielka ulga, że w końcu mogę zdjąć obcasy. Ash także zajmuje miejsce obok. Obserwujemy otoczenie. Ciemna otchłań dookoła przeraża. Wszędzie słychać świergotanie świerszczy, a w powietrzu czuć zapach jeziora
— Boisz się wody, co? —  To bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Zwracam szybko głowę ku niemu. W jego dużych oczach odbija się światło z latarni zawieszonej na pomoście.
—  Skąd wiesz? — Wzdrygam się, obserwując bezkresną czerń głębin.
Widać to po tobie, gdy patrzysz na wodę. Wiesz, oczy to okna dla duszy. Jeśli się umie spojrzeć to wszystko w nich widać.
— Tak? — Pytam zadziornie. — To, co widać w moich dokładnie? — Siadam do niego przodem i spoglądam mu w oczy. Ash lekko mruży swoje, ma bardzo wytężony wzrok, jakby dosłownie zaglądał do mojego wnętrza.
— Myślę, że się boisz. — Stwierdza po chwili, a ja od razu marszczę czoło. — Jesteś przerażona. Czy to ta przeprowadzka?
— Widzisz, jednak nie wszystko da się wyczytać. — Odpowiadam, spuszczając głowę. Milczę przez chwilę. — Ale tu nie chodzi o przeprowadzkę. Jasne, że obawiam się nowego miejsca, szkoły, ludzi, ale... — Spoglądam na Asha, a on po prostu słucha, nie stara się mi przerwać, jak zwykle robili to moi dawni znajomi. Zaczynam myśleć o siostrze i milknę, bo przytłaczają mnie wracające wspomnienia i wszystkie myśli. Spuszczam głowę i odpływam w myślach.
— Jeśli chcesz, możesz mi opowiedzieć. — Gdy podnoszę wzrok, on uśmiecha się zachęcająco. Jest coś w tym uśmiechu, w jego ciepłym spojrzeniu, co wydaje się tak znajome i bezpieczne.
— Kilka dni przed wyjazdem, miałam wypadek, w którym zginęła moja starsza siostra. — Ash prostuje się szybko. — Te przerażenie musiałeś dostrzec w moich oczach. — Spoglądam na niego.
— Bardzo mi przykro.
— Jestem przerażona świadomością, że muszę żyć w świecie, gdzie jej już nie ma. — Czuję ucisk w gardle, nie wiem ile słów zdołam jeszcze z siebie wydusić. Dociera do mnie, że wypowiadam swoje myśli pierwszy raz na głos. — Wiesz, ona była moją najlepszą przyjaciółką. — Czuję, jak oczy zachodzą mi łzami, odwracam więc szybko głowę, by on tego nie zobaczył. W panice zaczynam poprawiać włosy, by jakoś odwrócić jego uwagę. — Ekchem, ale wiesz, muszę się pozbierać. Nowa szkoła, nowe miasto... — Dodaję sobie otuchy i uśmiecham się zbyt entuzjastycznie, mimo to, wciąż pociągam nosem.
Ash widzi moje zakłopotanie, jednak postanawia to szybko ukrócić. Czuję jego wzrok na sobie, więc zwracam się ku niemu. On spogląda mi prosto w oczy.
— Słuchaj, czasem ludzie, których kochamy odchodzą od nas. Raz mamy na to wpływ, innym razem nie. Najważniejsza jest świadomość, że przeżyliśmy z nimi wspaniałe chwile, że razem spełnialiśmy marzenia, że mamy tysiące wspomnień. Ta wiedza jest potężniejsza niż przerażenie po stracie.
W jego oczach widzę niezrozumiały blask. Wiem, że mówi to prosto z serca, jakby doskonale wiedział, co przeżywam.
— To najlepsze słowa pocieszenia, jakie słyszałam. — Mimowolnie czuję ponownie napływające łzy i spuszczam głowę.
— Hej. — Ash podnosi moją brodę z powrotem. — Nie bój się łez. One są oczyszczeniem, oznaką, że jesteśmy gotowi na zmiany. — Uśmiecha się.
— Więc miejmy nadzieję, że te zmiany będą dobre.
— Wyłącznie.
Ash z uśmiechem podnosi głowę i obserwuje mroczną toń przed nami. Ciszę przerywają tylko odgłosy nocnych stworzeń, żyjących w lesie obok. Oboje wpatrujemy się w jezioro, które rozciąga się przed nami na kilkadziesiąt metrów. Jest spokojne, niczym nie zmącone, jak lustro.
Ash odchrząkuje.
— Macie ładny dom.
— Może być. — Uśmiecham się krzywo, bawiąc się końcówkami swoich włosów.
— Nie, mówię serio. Z zewnątrz wygląda dosyć... — Waha się. — Jakby to powiedzieć... nieatrakcyjnie.
Spoglądam na niego, a kpina maluje mi się na twarzy.
— Nieatrakcyjnie? Przecież to rudera!
Ash dziwi się tą reakcją, patrzy na mnie, jakby bał się, czy go nie podpuszczam. Jednak, zobaczywszy, że się lekko uśmiecham, sam także to robi.
— Tak, to dobre określenie. — Przyznaje mi rację. —  Ale przynajmniej ta rudera wygląda jak klasyczny angielski dom. Żebyś zobaczyła gdzie ja musze mieszkać.
—  Nie narzekałabym na odrobinę luksusu. — Uśmiecham się zadziornie i sprzedają mu kuksańca w bok.
—  Skąd masz pewność, że opływam w luksusy? — Podnosi brew.
—  Wystarczy spojrzeć, jak pan ubiera, proszę pana. Udaję oficjalny ton, a Ash tylko śmieje się w odpowiedzi.
Chwilę milczymy, a potem ponownie na niego spoglądam. Ma wzrok utkwiony w jeziorze.
— Serio nazwali cię Ashlon? — Teraz już nie mogę się powstrzymać i zaczynam się śmiać na sam dźwięk tego imienia.
— Ha, ha, bardzo śmieszne. Tak, jakbyś chciała wiedzieć, to moje pełne imię. — Mówi nieco z wyrzutem, jednak widzę, że uśmiecha się pod nosem. — To imię po dziadku. Nie moja wina, że tak wymyślili.
Ja wciąż nie przestaję się śmiać.
— Dobrze. Wszystko, to nie twoja wina. — Prycham rozbawiona.
— Ale przynajmniej nadrabiam wyglądem. —  Puszcza mi oczko, a ja uderzam go łokciem w bok. Razem się śmiejemy.
W trakcie rozmowy dowiedziałam się od Asha kilku ciekawych rzeczy. Rowley ma osiemnaście lat. Chociaż osobiście dałabym mu minimalnie o trzy więcej. To przez ten styl bycia. Ubiera się za elegancko, jak na swój wiek. Powiedział mi, że mieszka na co dzień w internacie, więc często będziemy się widywać. Cieszę się, bo pewnie ciężko mi będzie zawrzeć pierwsze nowe znajomości. Teraz mam juz przynajmniej jedną znajomą duszę w szkole.
Staruszkowie długo wytrzymują ze sobą w jednym pokoju. Przyjęcie kończy się około godziny dziewiątej wieczorem. Podobno, jeśli w jednym pomieszczeniu zgromadzi się więcej niż trzy osoby z wysokim stopniu postrzegania samego siebie, to prędzej, czy później wybuchnie kłótnia. Tutaj mieli szczęście, bo chociaż wszyscy uważali się za królów i panów, to jakoś dali radę. Mogę się założyć, że kiedy dyskutowali o polityce krajowej, konflikt wisiał w powietrzu. Dobrze, że nas to ominęło. Resztę wieczoru spędziłam z Ashem. Czasem opłaca się skorzystać z czyjejś pomocy, gdy wyląduje się z torbami na chodniku. Można w ten sposób zyskać nową znajomość.
— Ellen?! Wracajcie już, bo państwo Rowley zbierają się do domu! — Woła mama, kiedy rozmawiamy wciąż na pomoście.
— Już idziemy! — Odpowiadam i zaczynam wstawać. Musze robić to bardzo niezdarnie, bo Ash szybko podaje mi dłoń i ciągnie do góry. Podnoszę swoje szpilki i przez chwilę drepczę w miejscu, jak pingwin.
— Co ty robisz? — Dziwi się Ash.
 — Doszłam do wniosku, że fajnie jest stać boso na drewnie, to miłe uczucie.
Ash śmieje się, obserwując moje poczynania. Zaraz potem zaczynamy iść w kierunku domu.
— Ellen. — Odzywa się mój towarzysz.
— Hmm?
— Wiesz, że za kilka dni jest rozpoczęcie roku?
— No, brawo Sherlocku! A, co?
—  Nie mówi się "co", tylko "słucham". —  Chichocze po nosem.
—  I CO, będziesz mnie teraz pouczać? — Prycham rozbawiona.
—  Słuchaj, pewnie będziesz się czuła źle pośród nowych ludzi. Nie wiem, czy wiesz, ale tutaj, na rozpoczęcie roku jest organizowany festyn. Może chciałabyś, żebym ci towarzyszył?
— A od kiedy, ty się o mnie martwisz, Jerry? — Unoszę brew zadziornie. Oboje zatrzymujemy się w miejscu i na moment podnoszę głowę, by na niego spojrzeć. W jego wielkich oczach odbijają się teraz światła lamp. Trochę dziwi mnie ta propozycja. Dopiero co się z nim poznałam, a on już proponuje mi spotkanie? Chociaż, po zastanowieniu... Dobrze nam się rozmawia, więc czemu by nie? To niezły pomysł. Zawsze lepiej mieć przynajmniej jedną znajomą duszę przy sobie, prawda? Szczególnie gdy jest się nowym w miasteczku. Mimo to, postanawiam, że trochę się poprzekomarzam.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł. — Stwierdzam, udając poważną minę.
— Dlaczego?
— No wiesz... Nie wiem, czy ci do końca ufam. — Odpowiadam z lisim spojrzeniem.
— Aha, nie, no dobra. Nie ma sprawy, nie chcę cię do niczego zmuszać. —  Widzę, że na jego twarz wypływa jakiś smutek.
— Nie masz nic więcej do powiedzenia? — Pytam zaczepnie.
— Skoro nie chcesz, to nie. — Uśmiecha się szczerze.
Patrzymy na siebie przez kilka chwil i nie wytrzymuję tego napięcia. Zaczynam się śmiać.
— Jasne, że się zgadzam.
Mogłabym przysiądź, że widzę w jego oczach błysk ulgi. Czyżby bał się odrzucenia?
—  No i świetnie! — Uśmiecha się szeroko.
—  Tak na prawdę, od początku byłam na tak, tylko chciałam cię pomęczyć.
Ash mruży oczy i dźga mnie palcem w ramię.
—  Zapamiętam to.
Zastanawiam się, czy nie jestem za łatwa. Mam nadzieję, że on tak tego nie odbiera. Poza tym, co mi tam?


~*~


Po jutrze rozpoczęcie roku... Dzisiaj to inna bajka. Ojciec cały czas jakby się boczy, więc mama już nie może znieść takiej atmosfery w domu. Wymyśla coś, za co chcę ją zabić i zakopać! Ale nic nie przekonuje jej, aby zdanie zmienić, więc musimy ulec. Ojciec też nie wydaje się być zachwycony. Pomysł o którym mowa to rodzinna niedziela! Wszystko byłoby w miarę znośne, gdyby nie fakt, że wspólny czas mamy spędzić w łodzi, NA JEZIORZE. Mama zaczyna biadolić, że mieszkamy przy wodzie, a ani razu nie pływaliśmy... Nie mamy jednak nic do gadania i właśnie takim sposobem, ubieram się cienko i schodzę na dół.
Muszę to jakoś przetrwać, a nienawidzę wody. Od zawsze tak jest. Będąc dzieckiem wpadłam do rzeki, gdy byliśmy na wakacjach w Lake District. To był pierwszy i ostatni wypad w takie okolice. Na szczęście nic się nie stało. Byłam w szoku i nie pamiętałam, jak się dokładnie wszystko potoczyło. Mama opowiadała, że wyciągnął mnie jakiś nastolatek. Te wydarzenie było dla mnie traumatyczne, więc nie jestem obecnie przekonana do takich form rekreacji. Tym bardziej, mieszkanie w rejonie jeziora jest dla mnie frustrujące.
— Ellen! Schodź tutaj! — Krzyczy mama z dołu.
— Już idę!
Zaczyna się... Nasz wspólny, niedzielny dzień.

Woda jest bardzo ciepła. Nie dziwię się, przecież przez ostatnie dwa tygodnie było tyle słońca, że mogłoby wypalić Ocean Atlantycki. Mimo tego, nie chciałam się do niej zbliżać na krok.
— Nie mam najmniejszego zamiaru wejść do tej wody! — Upieram się, gdy po raz kolejny słyszę wyrzuty matki. Ona w najlepsze pływa obok łodzi i chce do tego nakłonić mnie oraz ojca. My jednak jesteśmy za bardzo zawzięci.
— Nie to nie! Nie będę po raz kolejny namawiać. Żałujcie, bo nie wiecie, co tracicie! — Mówi, śmiejąc się i opływa na plecach kolejne okrążenie. Ja siadam na jednej z burt i zakładam okulary przeciwsłoneczne. Promienie są tak nieznośne, że boję się, aby nie dostać udaru lub innego świństwa. Za nic nie chcę patrzeć na wodę, a co dopiero myśleć, że jestem na środku jeziora. Obserwuję horyzont, drzewa tworzące las dookoła i ulicę, którą widzę kontem oka. Nasz dom i pomost mam za plecami. Jest nawet przyjemnie, z tym, że... Poprawiam się na siedzeniu i wytężam wzrok.
Chwila... 
Czy mi się wydaje, czy jakaś sylwetka majaczy między drzewami, na drugim końcu jeziora?
— Tato, ktoś tam jest! — Krzyczę i pokazuję ręką. Ojciec jest zaskoczony moim wrzaskiem i chwieje się niebezpiecznie na pokładzie.
— Gdzie? — Pyta zaniepokojony, podchodząc do mnie.
— Tam, w zaroślach! Widzisz?
Tata także wytęża wzrok. Obserwuję go i widzę, że jego mięśnie sztywnieją. Cała krew odpływa mu z twarzy.
— Nic nie widzę, Ellen. Coś ty sobie znowu wymyśliła? — Odpowiada niepewnym głosem. On też to widzi, na pewno! Dlaczego udaje?
— No, jak to nie! Tam, popatrz! — Lustruję jeszcze raz miejsce, ale ku swojemu zaskoczeniu, nikogo tam nie ma. Przecież jestem pewna, że ktoś stoi i się nam przygląda!
— Annie? — Słyszę nagłe głos ojca. Odwracam się tak gwałtownie, że kręci mi się w głowie. — Anno! — Ponowne nawoływanie.
— Mamo?... — Szepczę.
Matki nigdzie nie ma! Przecież dopiero pływała uśmiechnięta obok nas! Rozglądam się dookoła, ojciec tak samo. Jesteśmy sami na jeziorze. Robi mi się tak gorąco, że nie mogę normalnie myśleć. To nie jest wina słońca, a zdenerwowania i nagłej adrenaliny. Czuję napływające łzy paniki i ucisk w gardle. Kręci mi się w głowie... Mam uczucie, jakbym ważyła tonę.
Spadam…
Orzeźwia mnie woda, która mimo wrażenia ciepłej, jest bardzo chłodna. Zaczynam krztusić się, próbuję krzyczeć, aby dać znak ojcu. On nie zwraca na mnie uwagi. Zaczynam machać rękami i nogami, muszę w jakikolwiek sposób utrzymać się na powierzchni wody. To jest najgorszy koszmar!
— Tato! Pomóż mi! — Chyba dopiero teraz widzi, że jestem za burtą i się topię. Rzuca się w moją stronę i wyciąga do mnie ręce. Szybko je łapię. Mam trudności, aby wejść na pokład, ale w końcu się udaje. Ojciec rusza do steru i zaczyna coś mamrotać, że musimy znaleźć się na brzegu.
— Co ty wygadujesz?! Mama gdzieś tutaj jest. Musimy ją znaleźć! — Przekonuję przez łzy błagalnym głosem. On jednak nie reaguje, od razu kieruje łódź w kierunku pomostu. Zdążył się już uspokoić. Po chwili jesteśmy na brzegu. Chwytam jeden z szarych koców i okrywam się nim, jest mi przeraźliwie zimno. Cała drżę, a usta zapewne mam sine. Nie zwracam na to uwagi. Teraz obchodzi mnie tylko mama. Czuję, że serce wali mi jak dzwon.
— Tato, musimy ją znaleźć! — Przekonuję, gdy ten idzie już w kierunku domu. Ignoruje mnie i wchodzi do środka, idę za nim. Wcale nie rozumiem jego zachowania.
— Tato!
— Ellen, bądź cicho.
 Jest spokojny, ale zachowuje się irracjonalnie. Szuka swojego telefonu. Odnajduję go pierwsza.
— Dzwonię na policję! Albo nie... na pogotowie! — Mówię ostrzegawczo, ściskając komórkę. On wyrywa mi ją z dłoni i znika w głębi domu.
— CO TO MA BYĆ?! — Wrzeszczę. Sama nie wiem, co mam robić! Mama gdzieś zniknęła, najprawdopodobniej jest pod wodą, albo nie wiem... Co się tutaj dzieje?! Wybiegam na dwór, aby jeszcze raz spojrzeć na jezioro. Mam nadzieję, że to wszystko było żartem, że mama zaraz wyjdzie z wody, śmiejąc się tak, jak jeszcze niespełna chwilę temu. 
Nic takiego nie następuje.
Woda jest cicha i spokojna, jak lustro, które właśnie wchłonęło żywą osobę.
— MAMO!
Wracam bezradna do środka. Czuję, jak łzy ciekną mi po policzkach, gdy osuwam się po ścianie w przedpokoju.
— Ellen?! — Słyszę nawoływanie ojca. Robert staje przede mną, jest ubrany wyjściowo i właśnie chwyta kluczyki od auta. — Chodź ze mną. — Mówi spokojnie i rusza na górę. Wchodzę za nim po schodach. Jestem, jak zahipnotyzowana. Otwiera drzwi od mojego pokoju i pokazuje dłonią, abym weszła pierwsza.
— Masz tutaj zostać i nie ruszać się na krok, rozumiesz? — Pyta śmiertelnie poważnie. Patrzę na niego z przerażeniem. — Nie wpuszczaj nikogo do domu. Rozumiesz? 
Milczę, bo nic z tego nie rozumiem.
— Co masz zamiar zrobić? Co się dzieje?! — Wykrzykuję przez łzy, kiedy zamyka drzwi mojego pokoju. Słyszę, jak przekręca kluczyk w zamku. W mojej głowie pojawia się tysiąc myśli i pytań. Czuję, że się załamuję. Opadam na łóżko i nie wiem co mam myśleć, co robić. Płaczę przez stres, brak zrozumienia, dezorientację i strach. Moja mama zniknęła nie wiadomo gdzie, utonęła, a ojciec oszalał i przetrzymuje mnie siłą! Łzy spływają mi po twarzy i ciągle ich przybywa.
Zasypiam w ramionach potwornych bestii…





Znalezione obrazy dla zapytania water gif tumblr


7 komentarzy

  1. No to mnie zaskoczyłaś tą końcówką. Myślałam, że skończy się na przyjęciu, a tu czekał na mnie jeszcze tragiczny wypad nad jezioro. Czy tylko mi się wydaje, że matka Ellen w jakiś sposób zaplanowała sobie, że tak to się skończy? Sama nalegała na wypad, a potem jeszcze się cieszyła jak nie ona, gdy pływała. Reakcji ojca nie skomentuję, bo jest mocno podejrzana.
    Czekam na dalszy ciąg. Pozdrawiam z lenaskolowska.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      "jak nie ona" - rozwaliło mnie to stwierdzenie! :D Cieszę się, że wzbudziłam Twoją ciekawość. ;>

      Usuń
  2. daj mi trocę czasu na nadrobienie pozostałych rozdziałó ;)
    lomcia.hol.es

    OdpowiedzUsuń
  3. Celna obserwacja ze strony Ellen, tylko snoby tam wszędzie na tym przyjęciu, zadzierają nosa cały czas. Ashlon to faktycznie głupawe imię, ale chłopak wydaje się być w porządku. Coraz bardziej lubię też Ellen :D końcówka jest naprawdę świetna, mroczna, czytelnik nie ma pojęcia co się dzieje. Jestem ciekaw jak to wyjaśnisz.

    Btw. Było tu parę znaczących błędów w pisowni, np.
    dochodzę do winsoku - wniosku
    Mogłabym przysiądź - przysiąc

    i jeszcze parę innych ortograficznych takich jak np. "kontem oka" zamiast kątem, ale nie będę tutaj wszystkich wypisywać. Jeśli chcesz betowanie to daj znać na fb.
    Czytało się przyjemnie. Pozdro, Frix.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh te literówki i inne głupawe błędy wynikające z mojego deficytu wiedzy gramatycznej :D Dzięki za przeczytanie, wytknięcie błędów i w ogóle za wszystko :)

      Usuń
  4. Nie wyrobiłam się z komentarzem do poprzedniego rozdziału ;-; Jeśli więc o niego chodzi, to jedna nieścisłość mi się rzuciła w oczy w tamtym rozdziale: zakupy Ellen najpierw są w papierowych torbach, a potem w reklamówkach (które są foliowymi torbami). xd
    Oke, teraz co do aktualnego rozdziału:
    "To ten typ spojrzenia, jakbyśmy dzielili jakąś tajemnicę, którą tylko on zna." Albo tylko on zna, albo dzielą. Jak ona nie zna, to nie dzielą ;)
    "Zaczynam się, czy nie jestem za łatwa." Wydaje mi się, że "zaczynam się zastanawiać "
    Rozdział mi się podoba, końcówka właśnie. Wiadomo na pewno, że z rodzicami coś jest nie tak. Zastanawiam się też, czy siostra Ellen wiedziała to co wiedzą rodzice, a czego nie wie sama Ellen (co na pewno jej dotyczy). Myślę, że w sumie wiedziała. To miałoby sens - może właśnie przez to umarła (bo w taki zbieg okoliczności z wypadkiem to ja nie wierzę ;))
    Ash jest okay, choć mam wrażenie, że przy tym jest nieco, nie wiem, nienaturalny. W każdym razie myślę, że będzie ważną postacią (w końcu na liście bohaterów jest prawie na samej górze ;p)
    Oke, nie wiem co jeszcze mogę napisać :')
    Pozrawiam więc gorąco i życzę weny,
    Poss

    OdpowiedzUsuń

© Halucynowaa | WS | X X X